Po co ja się uczę tych głupot?
kwiecień 6, 2008 | Opublikowany przez w Rodzice i dzieckoPrzeczytałam dziś bardzo ciekawy artykuł, a właściwie wywiad, w Gazecie Wyborczej. Była to rozmowa z p. Bożeną Ptak – polonistką, poetką i publicystką. Nie znałam tej Pani wcześniej, ale po przeczytaniu artykułu wiem, że jest to jeden z niewielu nauczycieli, którym z pełnym zaufaniem mogłabym powierzyć swoje dziecko. A właściwie dwójkę dzieci 😉 .
Przytoczę tu kilka fragmentów, które mi się najbardziej spodobały.
„Szkoła to rodzice, dzieci i my – nauczyciele. Rodzice muszą zrozumieć, że mają prawo wymagać od szkoły dobrego nauczania. Bez znaczenia, czy posłali dzieci do szkoły prywatnej, czy publicznej. Płacą podatki, więc od nauczycieli szkoły publicznej też mogą wymagać.”
Hmm, niby sprawa oczywista, a jednak ile razy jest tak, że patrzymy na wiele nieprawidłowości w szkole z pobłażaniem, bo to szkoła państwowa. Bo nauczycielom mało płacą (na tym stwierdzeniu ja się dość często łapię). Bo klasy są przepełnione. Bo nauczyciele znerwicowani. Bo nie mamy czasu, żeby się wybrać do wychowawcy czy dyrektora i porozmawiać o tym, co nas irytuje. I przypominam, że cytowane wyżej zdanie wyszło z ust nauczycielki… Tym większy szacunek dla niej.
„Z dzieckiem należy rozmawiać, a nie tylko wymagać. Podejmować poważne tematy, nawet przy obieraniu ziemniaków. Gimnazjaliści są w takim wieku, że usiądą przed komputerem i rodzice przez całe tygodnie mogą się z nimi spotykać tylko np. przy drzwiach do łazienki. Nawiązanie kontaktu wymaga wysiłku. Warto go podjąć, żeby się zorientować, jaki jest poziom wiedzy ogólnej naszych dzieci, jakim językiem się posługują”.
No właśnie, jak to jest z kontaktami z naszymi dziećmi? Warto się czasami zatrzymać i zastanowić, ile razy w ciągu ostatniego tygodnia miałem/miałam okazję na dłuższą, szczerą rozmowę z dzieckiem. Nie w biegu „cześć- cześć” albo „jak było w szkole – dobrze” albo „wynieś śmieci – muszę teraz?”. Ale na dłuższą rozmowę o sprawach, które są dla dziecka ważne. To spostrzeżenie p. Ptak o spotykaniu się jedynie przy drzwiach do łazienki jest z jednej strony zabawne, a z drugiej – prawdziwe i raczej tragiczne.
Ja na szczęście nie mam tego problemu. I to wcale nie dlatego, że zawsze potrafię sobie świetnie zorganizować czas i temat na rozmowę z dziećmi. Czy potrafię – nie wiem tak do końca, bo… nie miałam okazji się sprawdzić. A dlaczego? Wszystkiemu jest winien… pokój bez drzwi 😀 . Kiedy znalazłam kilka lat temu dla nas mieszkanie, bardzo mi się ono podobało, ale miało jedną wadę, która później okazała się zbawienna.
Otóż pokój, w którym czytam, pracuję, odpoczywam, przeglądam internet i w którym spędzam najwięcej czasu – nie ma drzwi i na dodatek jest pokojem przechodnim do kuchni. Co więcej, w moim pokoju jest znacznie wygodniejsza sofa niż u syna, więc ten często skwapliwie z tego korzysta i gdy ja siedzę przy komputerze, on rozkłada się z książką w moim pokoju na mojej sofie 🙂 , zagadując mnie od czasu do czasu o różne sprawy. A córa – przechodząc przez mój pokój do kuchni – każdorazowo (w pełnym znaczeniu tego słowa) angażuje moją uwagę, mówiąc o swoich bardzo ważnych i mniej ważnych problemach. Chcąc nie chcąc, mam więc kontakt ze swoimi dziećmi praktycznie non-stop. I choć czasem przeklinam ten felerny pokój i narzekam na brak „świętego spokoju”, to w głębi duszy jestem za niego wdzięczna 🙂 .
„- Dzwoni do mnie przed północą bezradna matka bardzo zdolnej uczennicy: „Bożena, szlag mnie trafia, już dwie godziny Paulina wkuwa nazwy tych kości i prosi, abym ją przepytała. Nie wchodzi jej to do głowy”. To przykład bzdury, której muszą się uczyć nasze dzieci. Wszystkie przylądki w Afryce, wzory chemiczne itd. Jakby nie było internetu, encyklopedii… Dlaczego podczas testu obok ucznia nie może leżeć słownik czy atlas. Ja bym pozwoliła im nawet korzystać z internetu. Przecież umiejętność zdobycia informacji jest ważniejsza od bezmyślnego kucia”.
A wszystko przez to, że trzeba dziecko przygotować do testu, który sprawdza pamięciową znajomość faktów. Bo to najłatwiej sprawdzić i ocenić. Zna żądaną nazwę – jeden punkt. Nie zna – zero punktów. Proste i szybkie do sprawdzenia. Nie wiem, jak Twoje dziecko, ale mój niespełna 13-letni syn coraz częściej jęczy – „Mamo, po co ja się muszę tego uczyć? Przecież to mi się w ogóle w życiu nie przyda…”. Jedyne, co mogę wtedy z siebie wykrztusić, to „Rozumiem, co czujesz.” Czasami jeszcze dodam, żeby go pocieszyć – „Nigdy nie wiesz, co Ci się w życiu przyda”, ale mówię to raczej słabym głosem, bez większego przekonania…
Bo teraz naprawdę znaleźć potrzebne fakty można szybko. Trzeba tylko umieć wyszukiwać informacje, umieć szybko oddzielić „ziarno od plew” czyli w gąszczu przeróżnych informacji znaleźć te prawdziwe, wartościowe i adekwatne do naszych potrzeb. Trzeba umieć je przeanalizować, zinterpretować i wykorzystać do własnych celów. I tego wszystkiego powinny się dzieci uczyć w szkole. A nie tego, że nadmanganian potasu ma wzór chemiczny … No właśnie – jaki ma? Uczyłam się kiedyś w szkole, ale hmm… nie pamiętam 😉 .
Pani B. Ptak dała bardzo fajną radę, co mówić, gdy dziecko nas pyta, po co „uczą go tych głupot”. Powiedzieć po prostu i szczerze, że to będzie potrzebne, żeby zaliczyć test. Po nic więcej.
No i na koniec najważniejszy chyba fragment tego wywiadu:
„Wbrew powszechnej opinii, dzieci z nauką sobie jakoś radzą. Większy problem stanowią dla nich relacje z rodzicami. Dlatego jeśli chcecie pomóc dzieciom w szkole – zacznijcie od siebie. Zbliżcie się do nich i zaufajcie. Potem skierujcie uwagę na szkołę, a okaże się, że z odrabianiem lekcji problem jest mniejszy, niż myśleliście, i nie trzeba wydawać pieniędzy na korepetycje.”
Rozmowa z p. Ptak przypomniała mi przeczytany niedawno ebook p. Małgorzaty Wiśniewskiej-Koszeli Szkolny start dziecka. Ta sama głęboka mądrość życiowa i troska o dobro ucznia. Dobrze, że tacy nauczyciele jeszcze istnieją.
Cały wywiad znajdziesz tutaj:
Kto uczy Twoje dzieci?
Możesz śledzić komentarze dodawane do postu przez RSS 2.0 Możesz zostawić komentarz, lub trackback.
Zostaw komentarz