Posyłając dziecko do szkoły liczymy na to, że oto oddajemy naszą pociechę w dobre ręce. Tu trafi na profesjonalnych pedagogów, którzy odkryją i rozwiną uzdolnienia naszego „małego geniusza”, rozbudzą w nim ciekawość świata, nauczą go, jak się uczyć i poznawać otaczającą rzeczywistość, wyszukają wiele sposobności ku temu, by istniejące w dziecku talenty mogły rozkwitnąć.
Prawda?
Nieprawda.
To dość smutna refleksja, ale niestety prawdziwa. Przekonałam się o tym ponownie w ostatnich dniach. Właściwie nic nowego, a jednak pozostawia po sobie jakieś nieprzyjemne uczucie…
W tym roku syn po raz kolejny brał udział w konkursie matematycznym Kangur. O tym, jak wspólnie z dziećmi traktujemy wszelkiego rodzaju konkursy pisałam już tutaj. W poprzednich dwóch latach należał do grona laureatów, dzięki czemu przeżył wspaniałą przygodę – nagrodą w tej kategorii wiekowej był wyjazd do Legolandu (jeśli jesteś ciekaw, jakie metody stosuję, by rozwijać uzdolnienia swoich dzieci, zajrzyj do „Inteligencji Twojego dziecka” – tam opisałam swoją „receptę” 🙂 ).
W zeszłym miesiącu – w okresie gdy ogłaszane są zazwyczaj wyniki konkursu – syn nie dostał żadnej informacji na swój temat. Uznaliśmy wobec tego, że widocznie tym razem poszło mu słabiej. Zaakceptowaliśmy to i zapomnieliśmy o sprawie.
Tymczasem, parę dni temu, chłopak wrócił do domu uradowany. Okazało się, że otrzymał bardzo dobry wynik i w nagrodę wyjeżdża w lecie na wycieczkę do Lwowa. Dyrektorka wcisnęła mu w rękę jakiś formularz do wypełnienia i numer telefonu, żeby mama (czyli ja) sama sobie podzwoniła i dowiedziała się, co i jak. Nie wiadomo było, ani które miejsce zajął, ani gdzie dostarczyć ten formularz, ani do kiedy. Kompletnie nic.
Gdy zadzwoniłam pod podany numer, okazało się, że wszystkie informacje zostały wysłane do szkoły już w maju – jaki wynik, jakie formalności trzeba dopełnić i do kiedy. Wysłano też dyplom i inne dokumenty.
Nie powiem, byłam trochę tym wszystkim rozgoryczona. Pomijam już fakt, że szkoła nie zrobiła zupełnie nic, by pomóc w przygotowaniach do któregokolwiek z konkursów. Sama przecież wyszukiwałam dziecku testy, pomagałam przy ich sprawdzaniu, tłumaczyłam mu niejasne rzeczy – o ile sama potrafiłam, bo jestem przecież humanistką, a nie matematykiem. Wynajdywałam różne konkursy, by syn mógł się sprawdzać, trenować, zdobywać motywację do dalszych wysiłków. I nawet wtedy, gdy chłopak – jak to się mówi – „godnie zaprezentował szkołę”, ta nie stanęła na wysokości zadania, by zainteresować się choć trochę i przynajmniej w przyzwoity sposób powiadomić syna o jego osiągnięciu.
Naprawdę, ręce opadają.
Ale wiesz co? Wiem jedno – nie warto narzekać. System edukacyjny jest taki, a nie inny i tego nie zmienimy. Nauczyciel nie zajmie się uzdolnieniami Twojego dziecka, bo za mało zarabia, bo czuje się niedoceniany i sfrustrowany, a na dodatek boi się agresywnych łobuzów, których w szkole jest niemało. I nie mówię tego złośliwie – taka jest po prostu rzeczywistość. Do tego dochodzą jeszcze w ostatnim czasie objawy ostrego szoku w wyniku coraz to nowych pomysłów naszego wicepremiera G., które to pomysły niejednemu z nas odbierają z wrażenia mowę…
Dlatego jeśli chcesz, by Twoje dziecko rozwijało swoje mocne strony, musisz zająć się tym sam. Przejmij odpowiedzialność. Nie czekaj na szkołę, nauczycieli, sprzyjające okazje. Od Ciebie – rodzica – zależy, czy te mocne strony w ogóle zostaną dostrzeżone, a potem – jak ten potencjał będzie wykorzystany. Jeśli czytałeś „Inteligencję Twojego dziecka” to wiesz już, że pierwsze 10 lat życia małego człowieka to okres bezcenny z punktu widzenia rozwoju jego umysłu.
Nie zaprzepaść tego – przejmij odpowiedzialność.
Nauczyciel nauczy Twoje dziecko – lepiej lub gorzej – liczyć, czytać, pisać. Nauczy, gdzie płynie Wisła, jakie są części mowy i jak z nasionka powstaje roślina.
Ale o odkrycie w Twoim dziecku jego talentów i o ich właściwy rozwój musisz zadbać TY sam. Wymaga to trochę wysiłku i czasu, ale daje olbrzymią satysfakcję. Bo wiesz, że pomagasz dziecku zbudować wysokie poczucie własnej wartości, które w dorosłym życiu bardzo mu się przyda.
Komentarze (4)