Gdy stworzymy w serwisie coś fajnego  dla naszych użytkowników, naprawdę się cieszę. Po prostu rozpiera mnie radość i nic na to nie poradzę. Tak było między innymi z generatorem arkuszy do nauki pisania, z grą do nauki zegara czy z Małym Artystą.

Dlatego, gdy nowe narzędzie – Generator działań pisemnych – było już prawie gotowe, czym prędzej podzieliłam się tą wiadomością z naszymi użytkownikami.

Jedna z naszych użytkowniczek, która nie jest naszą abonentką, tak oto odpowiedziała mi mailem na tę moją wiadomość:

Zastanawiam się po co nauczycielkom edukacji wczesnoszkolnej generator do pisemnych działań matematycznych, skoro nie ma ich w podstawie programowej. Chcę zwrócić uwagę na fakt, iż taki znak „x” nie jest znakiem mnożenia.

Takie maile, a dostaję od czasu do czasu podobne próby zgaszenia mojego entuzjazmu, wywołują u mnie współczucie. Nie dla tej Pani, broń Boże, czy innych nadawców tego typu komentarzy, tylko współczucie DLA DZIECI.

Zacznę od znaku „x”. Pozwolisz, że odpowiem trochę naokoło.

Wszystkich martwi duże bezrobocie wśród młodych ludzi – nawet (a może szczególnie) tych po studiach wyższych. Wiadomo, że szkolnictwo nie przygotowuje młodzieży do realiów obecnego rynku pracy.

Dzieci wychodzą ze szkół z wiedzą, która okazuje się bezużyteczna w poszukiwaniu pracy. Za to tego, co by im się przydało w rozwijaniu kariery zawodowej – nikt ich nie nauczył.

Czy to wina programu na studiach? Programu w szkole średniej? Tego także, ale problem zaczyna się – tak, tak! – już w szkole podstawowej, gdzie nauczyciel nie przygotowuje dzieci do życia w realnym świecie, tylko uczy ich teorii nie przystających do naszej rzeczywistości. Przykład? Ot, taki właśnie znak mnożenia.

Czy dorośli używają znaku x jako znaku mnożenia? Tak. Czy znak x pojawia się jako znak mnożenia w przekazach ogólnie dostępnych – reklamach, napisach, ulotkach bankowych itp? Tak. Więc dlaczego mamy dzieciom wmawiać, że nie należy używać znaku x jako znaku mnożenia? Czy to ma sens? Naszym zadaniem jest uczyć dzieci rozumieć rzeczywistość wokół nas. Więc uczmy je tego. Oczywiście znak mnożenia to tylko malutki, banalny wręcz przykład. Takich przykładów można znaleźć dużo, dużo więcej.

My, w naszym generatorze arkuszy do matematyki, daliśmy użytkownikowi wybór – można używać albo kropki, albo iksa. Według upodobania. Każdy rodzic czy nauczyciel używa tego znaku, który preferuje.

A teraz wracam do sedna sprawy, czyli tej części wypowiedzi:

Zastanawiam się po co nauczycielkom edukacji wczesnoszkolnej generator do pisemnych działań matematycznych, skoro nie ma ich w podstawie programowej.

Bardzo chętnie na to odpowiem.

Po pierwsze, SuperKid to serwis przede wszystkim dla rodziców. Miło nam, że nauczyciele również korzystają z naszych zasobów i znajdują w nich dla siebie przydatne pomoce, jednak dla nas priorytetem są rodzice, którzy troszczą się o rozwój swoich dzieci. SuperKid to NIE jest kolejny podręcznik szkolny – gdyby tak było, musielibyśmy wyrzucić połowę naszych zasobów. Rodziców na szczęście nie obowiązuje i nie ogranicza żadna podstawa programowa.

Po drugie – SuperKid już w zeszłym roku, we wrześniu, wyszedł poza nauczanie początkowe. Przygotowaliśmy już sporo materiałów dla klasy czwartej i będziemy przygotowywać je nadal. Być może uda nam się w przyszłości poszerzyć materiał tak, by obejmował wszystkie klasy szkoły podstawowej, choć na pewno trochę to potrwa.

Po trzecie, mali użytkownicy, którzy namiętnie korzystają z SuperKida, mają często starsze rodzeństwo. Rodzice niejednokrotnie proszą nas o różne pomoce dla starszych dzieci, bo mają w domu gromadkę pociech w różnym wieku. Myślę, że dla tych rodziców generator działań pisemnych okaże się świetnym narzędziem.

Po czwarte i najważniejsze:
KTO POWIEDZIAŁ, ŻE NIE MOŻNA NAUCZYĆ DZIECKA CZEGOŚ, CO WYCHODZI POZA PODSTAWĘ PROGRAMOWĄ?

W tym miejscu chciałabym ci opowiedzieć pewną historyjkę.

7-letni chłopiec, o imieniu Krzyś, nudził się trochę i w końcu podszedł do mamy.
– Mamo, naucz mnie czegoś nowego.

Mama, wyrwana z zamyślenia, spojrzała zdziwiona.
– Czegoś nowego? Co masz na myśli?
– Pamiętasz, jak niedawno nauczyłaś mnie mnożenia? To było super. Chciałbym znowu nauczyć się czegoś nowego.
– No nie wiem, Krzysiu. Czego ja mam Cię nauczyć? Niektóre rzeczy są dla ciebie jeszcze za trudne.
– No proszę, na pewno coś wymyślisz.
Mama zastanowiła się przez chwilę i w końcu zabłysła jej w głowie myśl.
– Jak chcesz, mogę Cię nauczyć szybko dodawać duże liczby. To, co jest trudne, ty zrobisz raz dwa. Chcesz?
– No pewnie!
Mama wyjęła kartkę i ołówek i zaczęła:
– Wyobraź sobie, że musisz dodać np. 147 i 38. Liczenie tego w pamięci trochę by zajęło, ale można to zrobić szybciej i łatwiej.
Krzysiu z zaciekawieniem śledził, jak mama zapisuje dwie liczby – jedna pod drugą i podkreśla wszystko kreską.

Dalej już Ci nie będę opowiadać. Powiem tylko, że Krzyś, który w przedszkolu poprzez zabawę nauczył się, jak dodawać i odejmować, a później co jakiś czas uczył się z mamą czegoś nowego, bo to było po prostu FAJNE, był w późniejszych latach wielokrotnym laureatem konkursów matematycznych, a teraz – w klasie przedmaturalnej – udziela korepetycji z matematyki swoim własnym rówieśnikom.

I to nie jest historia zmyślona na potrzeby tego wpisu. Krzysia, a właściwie już Krzysztofa, znam bardzo dobrze, bo to… mój syn :).

Jaki nasuwa się wniosek?

Przestańmy, na miłość boską, tak kurczowo trzymać się PODSTAWY PROGRAMOWEJ!

Podstawa to jest pewne minimum, które od dziecka jest wymagane. Minimum przez kogoś wymyślone i odgórnie narzucone. Ale jest mnóstwo dzieci o olbrzymim potencjale intelektualnym, które potrzebują większych wyzwań. Które się nudzą, bo muszą w szkole w kółko ćwiczyć to samo, bo to akurat jest w podstawie programowej. Dziecko zdolne, które się nudzi, marnuje swój potencjał.

Właśnie dlatego czuję ogromne współczucie dla dzieci, które są zamykane w klatce pod tytułem „podstawa programowa” i którym się wmawia, że kropka to jedyny poprawny znak mnożenia.

Jeśli Twoje dziecko potrafi już sprawnie dodawać w zakresie 20, pokaż mu, jak łatwo może dodawać większe liczby. Nie oczekuj, że Twoja pociecha za chwilę będzie szybko i bezbłędnie wykonywać działania pisemne. Po prostu pokaż mu to jako CIEKAWOSTKĘ. A potem zapytaj, ile pieniędzy trzeba by było wydać na nową myszkę do komputera i kartę pamięci do komórki. Znajdźcie ceny w jakimś sklepie internetowym i policzcie sumę pisemne. Policzcie razem – Ty z małą pomocą dziecka lub dziecko z małą Twoją pomocą, w zależności od możliwości córki czy syna. Tak właśnie uczy się dzieci matematyki.

A teraz już zapraszam do naszego generatora działań pisemnych i życzę dobrej zabawy :).

GENERATOR ARKUSZY DO ĆWICZEŃ NA DZIAŁANIA PISEMNE

Jest to na razie wersja beta – czyli wstępna i testowa. Wkrótce zostanie poszerzona o nowe funkcjonalności, nowe rodzaje działań, a także zostanie dodana – jako alternatywa – kropka jako znak mnożenia :D. Będziemy też czekać na Wasze sugestie i uwagi, które uwzględnimy przy dopracowywaniu i rozbudowie tego programu.

Swoje propozycje czy komentarze zostaw tutaj, pod wpisem.

A póki co – stwórz swój własny arkusz z działaniami pisemnymi – w ciągu 2 minut, w kilku prostych krokach.

Komentarze (17)

Pokaż dziecku, że żyjesz

listopad 13, 2009 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Inteligencja emocjonalna

Rzadko kupuję gazety, bo prowadząc taką machinę jak SuperKid, nie bardzo mam czas na czytanie prasy, a po drugie nie znoszę tej negatywnej papki, jaką nas karmią media, szczególnie dzienniki. Dziś stwierdziłam jednak, że trzeba sprawdzić, co się dzieje na świecie i w sklepie wrzuciłam do koszyka Wyborczą. I opłaciło się. Jeden artykuł sprawił, że nie żałuję wydanych pieniędzy, a humor mi się poprawił co najmniej na tydzień 😉

Artykuł ten to relacja z konkursu „Stary człowiek i może pracować”, gdzie laureatami są ponad 90-letni, aktywni zawodowo ludzie. Fantastyczne osoby, które od ponad 70 lat wnoszą swój wkład w – nazwijmy to – ogólnoludzkie dobro, bo przecież każda praca to jakaś forma pomocy innym ludziom. Od razu mi się też przypomniały wywiady z mocno wiekowymi aktorami, którzy mimo wielu dziesiątek lat na swoim koncie, nadal świetnie sprawdzają się na scenie.

Jak to jest, że jeden człowiek, mając lat 50, nie widzi już specjalnie celu ani sensu życia, myśli tylko o swoich dolegliwościach i o jak najszybszym przejściu na emeryturę, a inny jeszcze przez prawie drugie tyle lat żyje pełnią życia? Tylko niech mi nikt nie mówi, że niektórzy mają szczęście, bo są zdrowi, a innych dotknęło nieszczęście i chorują. Są ludzie, których dotknęły takie nieszczęścia, że nawet nam się w głowie nie mieści i mimo to potrafią odczuwać radość życia i widzą w nim sens. Szkoda, że gazety więcej o takich ludziach nie piszą, zamiast o tym, że ktoś się powiesił w celi, a kto inny ściągnął pracę habilitacyjną od swojego kolegi.

Naszym – rodziców – zadaniem jest między innymi nauczenie dzieci tej radości życia. Tak żeby nie tylko w wieku 10 czy 20 lat wstawały rano z radością, ale żeby z podobną radością, a nawet większą wstawali już jako dorośli, dojrzali ludzie, w wieku 50, 60… i np. 95 lat, jak bohaterowie wspomnianego artykułu. Żeby mieli w sobie pasję, dzięki której takie pojęcia, jak nuda, bezczynność, poczucie bezsensu, zgorzknienie były im zupełnie nieznane. Żeby każdy dzień był dla nich wspaniałą okazją do nowych doświadczeń, przeżyć, odbierania świata z całym jego pięknem i bogactwem.

Jak to zrobić? Jak przekazać dziecku tę lekcję? Jeśli  powiesz synowi czy córce, że mają się cieszyć życiem, to nie na wiele się to zda, bo za 20 lat i tak zapomną, co im tam rodzice kiedyś smęcili 😉 Chyba że… No właśnie – tu tkwi sedno sprawy. Chyba że Ty sam przejawiasz taką postawę na co dzień.

Zastanówmy się przez chwilę, jak okazujemy nasze uczucia gniewu i radości. Gniew – chodzisz nerwowo, głośniej niż zwykle zamykasz szafki i drzwi, oczami ciskasz błyskawice, wszystko Cię drażni – to takie łagodniejsze objawy, o ostrzejszych nie wspomnę 😉 W każdym bądź razie wszyscy wokół starają się trzymać od Ciebie z daleka, albo co gorsza poddają się Twojemu nastrojowi. I tak nakręca się ogólna spirala negatywnych emocji.

A radość? Jak okazujesz radość? Uśmiechniesz się w duchu do samego siebie i… na tym koniec. Przynajmniej takie objawy radości widać, gdy ludzie przekraczają pewną magiczną granicę wieku. Dlaczego nie wyrażasz radości tak samo intensywnie jak gniewu? Można podskoczyć z radości do samego sufitu, wydając dziki okrzyk zadowolenia. Albo odtańczyć z rodziną indiański taniec radości. Można zrobić wspólnie z bliskimi coś szalonego, czego się nie robi na co dzień. Dlaczego nie? Nie wypada? Za stary jesteś? Co się więc stało z Twoją autentyczną i spontaniczną radością?

Niech dziecko widzi, jak się cieszysz osiągnięciami w pracy. Jak Ci sprawia radość założenie nowo kupionej bluzki czy koszuli, którą już dawno chciałeś mieć. Jak się cieszysz z wyjazdu na Sylwestra. Pokaż swoją radość całym sobą! Opowiadajcie sobie w domu o tym, co Was cieszy. Jeśli jedynym tematem między Tobą a dzieckiem jest to, jak mu poszło w szkole, to coś jest nie tak. Dowiedz się, co jego cieszy, co pasjonuje i ciesz się jego radością. I dziel się też swoją radością – nawet jeśli myślisz, że dziecko i tak nie zrozumie, z czego się cieszysz.

Pokaż dziecku, że żyjesz.

Komentarze (5)

Natknęłam się ostatnio w sieci, a dokładniej w Radiu TOK FM, na nagranie rozmowy z Wojciechem Eichelbergerem  – „O dobrych i złych stronach narzekania„. Za panem Eichelbergerem akurat za bardzo nie przepadam, czemu dałam wyraz w innym swoim wpisie, ale ponieważ jestem totalnym wrogiem bezproduktywnego narzekania, zainteresowało mnie to, jakież to dobre strony narzekania istnieją. Bo skoro pojawiają się takowe w tytule wywiadu, to chyba nie bez powodu.

Rozmowa w sumie okazała się dość ciekawa – panowie zwrócili uwagę  na to, skąd się bierze w naszym narodzie takie zbiorowe „narzekactwo”, uznając je – poniekąd słusznie – za polską cechę narodową, która jest rezultatem takich a nie innych wydarzeń historycznych. Ja – cierpiąc na swoiste skrzywienie zawodowe 😉 – zaczęłam od razu rozpatrywać ten temat w aspekcie rodziny i wychowywania dziecka.

Narzekanie kojarzy się raczej ze światem dorosłych (bo dziecko przecież nie narzeka, tylko marudzi :)). I z tą cechą narodową to chyba faktycznie coś jest. Rano narzekamy, że już musimy wstawać, potem narzekamy na tłok w autobusie lub korki na drodze, w pracy narzekamy, że mamy za dużo pracy, przychodzimy do domu narzekamy na pracę lub szefa, włączamy odruchowo telewizor i narzekamy, że w telewizji nie ma nic ciekawego, oglądamy wieczorem prognozę pogody i narzekamy, że znowu tak zimno lub tak gorąco i kładziemy się spać, narzekając, jacy to jesteśmy zmęczeni.  I w sumie nie dziwię się, że jesteśmy zmęczeni, bo od samego narzekania można się porządnie zmęczyć 😉 .

A dzieci? No cóż. Dzieci obserwują nas, dorosłych. Obserwują, jak sobie radzimy w różnych sytuacjach – z sukcesami i porażkami, z problemami i zwykłymi codziennymi sprawami. I przesiąkają tym, co widzą i słyszą, ucząc się wzorców zachowania, które staną się ich własnymi wzorcami w dorosłym życiu. A wzorce te niestety nie są najlepsze.

Potrafimy narzekać na to, co nam doskwiera, a nie potrafimy cieszyć się tym, co nas spotyka dobrego. Eichelberger podał pewien przykład wypowiedzi, którą się często słyszy i być może Ty sam wypowiadasz te słowa w  różnych sytuacjach: „Nie ciesz się tak bardzo, bo będziesz płakać” albo „Lepiej się nie cieszyć, bo to się może źle skończyć”. Czy takie myślenie jest Ci znajome? Myślę, że wielu z nas tak. Ja chyba sama słyszałam podobne „ostrzeżenia”, gdy byłam dzieckiem. Ma to niby służyć „ściągnięciu kogoś na ziemię”, by uchronić go przed upadkiem z chmur, a w rzeczywistości pozbawia się w ten sposób człowieka umiejętności cieszenia się z dobrych rzeczy. To ciekawe, że nie potrafimy się cieszyć małymi sprawami, ale inne – równie małe sprawy, ale o wydźwięku negatywnym – potrafią spowodować olbrzymią lawinę narzekań.

Narzekanie to nawyk, który nie wnosi niczego dobrego. To bezproduktywne mielenie negatywnych emocji. Z tego co wiem, niektóre zwierzęta (np. krowy) przeżuwają swój pokarm dwukrotnie, by go dobrze strawić. Żują, przełykają, potem pokarm wraca do jamy gębowej, zwierzę znowu przeżuwa i znowu połyka. Ale przeżuwa tę papkę tylko dwukrotnie, a człowiek potrafi tę samą sprawę przeżuwać miesiącami 😉

Czego ja się staram nauczyć swoje dzieci o narzekaniu?

Po pierwsze – narzekanie nie przynosi ŻADNYCH korzyści. Nie poprawia samopoczucia, nie rozwiązuje problemu. Wręcz przeciwnie. POZBAWIA nas pozytywnej energii, dzięki której człowiek potrafi z ochotą i werwą zabrać się do działania.

Po drugie – jeśli spotyka nas sytuacja, która nas wprawia w stan niezadowolenia, zastanówmy się, czy mamy na tę sytuację jakikolwiek wpływ?

Jeśli nie, to biadolenie nic nie da, jest tylko stratą czasu. Nie mamy na przykład wpływu na to, co się wydarzyło w przeszłości. Nie mamy też wpływu na wiele wydarzeń dziejących się obecnie (np. na to, co się dzieje w USA czy na Bliskim Wschodzie). Nie mamy wpływu na to, czy alkoholik poradzi sobie ze swoim uzależnieniem. Nie mamy wpływu na dzisiejszą pogodę. Jest naprawdę wiele rzeczy, na które  nie mamy wpływu. Wtedy trzeba ZAAKCEPTOWAĆ istniejący stan rzeczy, uznać własną bezsilność w danej sprawie i zająć się sprawami, na które mamy wpływ.

No właśnie, jeśli przydarza się coś, co nam nie odpowiada, a mamy na to wpływ? To nie ma co narzekać, tylko trzeba zacząć DZIAŁAĆ. I tym się różni narzekactwo od krytycznego podejścia do sprawy. Narzekający biadolą i siedzą z założonymi rękami, nie robiąc nic. Osoby krytyczne, które wiedzą, co im się nie podoba, zaczynają działać, by zmienić sytuację.

Tego właśnie staram się uczyć swoje dzieci. Teraz, kiedy syn przechodzi klasyczny okres buntu, charakterystyczny dla wieku dojrzewania, jest to u nas dość częsty temat rozmów. Jak już ma się buntować – niech to będzie bunt twórczy, prowadzący do działania i rozwiązywania problemów, a nie tylko bierna negacja wszystkiego wokół :).

Ja nie znajduję żadnych dobrych stron w narzekaniu i zdradzę Ci, że rozmówcy z radia TOK FM – mimo że bardzo się starali – też nie znaleźli 😉 Dlatego skończmy z narzekaniem i zacznijmy działać – w tych dziedzinach, na które mamy wpływ.

Nauka dzieci

Komentarze (5)

Chciałabym Ci pokazać, jak inaczej można wykorzystać obrazki do kolorowania, czyli domowym sposobem, za darmo, poszerzyć repertuar zabaw i zajęć dla dziecka. Pominę oczywiście tak banalny temat, jak kolorowanie kolorowanki 😉 . Zajmiemy się sposobami niestandardowymi. Jest to w pewnym sensie kontynuacja mojego poprzedniego wpisu, w którym sugerowałam, byśmy przestali się tłumaczyć brakiem czasu lub pieniędzy.

Załóżmy, że wydrukujesz kolorowanki z mojego serwisu lub kupisz jakieś za 2 zł w kiosku, dasz dziecku do pomalowania i cieszysz się chwilą spokoju. Ale już po kwadransie maluch znowu się nudzi, bo zdążył wszystkie pokolorować. Co możesz zrobić? Są trzy wyjścia:

  • wydać kolejne pieniądze na jakąś książeczkę, zabawkę czy inną formę zajęcia dla swojej pociechy – rozwiązanie dla zamożnych
  • spędzić trochę czasu w internecie na poszukiwaniu innych odpowiednich, darmowych materiałów – rozwiązanie dla niezamożnych
  • wykorzystać pomalowane (lub ponownie wydrukowane) kolorowanki do innych, równie edukacyjnych celów – rozwiązanie dla chętnych 😀

Oto 7 sposobów na wykorzystanie „zużytych” kolorowanek:

1. Robimy z kolorowanki puzzle. Czyli – chwytamy nożyczki, ciach ciach – tniemy obrazek na jakieś nieregularne kształty i mówimy do dziecka „Pomożesz mi złożyć ten obrazek? Bo ja chyba sobie nie dam rady…”

2. Bawimy się w „Co się zmieniło?”. Dziecko przygląda się swojej kolorowance i próbuje zapamiętać jej szczegóły. Potem zamyka oczy, a Ty dorysowujesz kredką jakiś mały detal, wtapiając go w obrazek. Po otwarciu oczu dziecko próbuje zgadnąć, co się zmieniło. A potem – nie ma lekko – zmiana ról 😉 .

3. Rysujemy w ciemno. Dziecko przygląda się kolorowance i stara się zapamiętać, co i gdzie na niej jest. Potem zamyka oczy, a Ty prosisz je, by dorysowało – cały czas z zamkniętymi oczami – jakieś konkretne elementy, które pasują do treści obrazka. Np. jeśli na kolorowance jest ludzka postać, dorysowujemy jej np. okulary, w ręku torebkę lub smycz z pieskiem itd. Dziecko rysuje „w ciemno”, czyli – ponieważ nie widzi obrazka – rysuje tam, gdzie wydaje mu się, że powinien być dany element. Potem otwiera oczy i śmiejemy się wspólnie z okularów na brzuchu czy pieska chodzącego po ścianie domu 😉 .

4. Układamy historyjkę. Bierzemy kilka kolorowanek, mieszamy je i układamy losowo w rzędzie. Dziecko ma za zadanie ułożyć historyjkę, którą te kolorowanki mogłyby ilustrować. Kolejność wydarzeń w historyjce musi być zgodna z kolejnością obrazków.

5. Zabawa w ciekawskiego ufoludka. Jesteś ufoludkiem (pocieszę Cię – nie musisz się malować na zielono 😉 ) i dostajesz do ręki zdjęcie zrobione na planecie Ziemia (tym zdjęciem jest kolorowanka). Nie rozumiesz kompletnie, ani co zdjęcie przedstawia, ani do czego służą różne rzeczy, dlaczego postacie tak wyglądają ani co takiego dziwnego robią. Dziecko jest Ziemianinem i cierpliwie odpowiada na wszystkie Twoje pytania. Potem – przy kolejnej kolorowance – zmiana ról. Nie bójmy się zadawać dziwnych pytań (jak by nie było – ufoludki wiedzą o nas niewiele 😉 ) – to okazja do poćwiczenia kreatywności.

6. Powtórka z angielskiego. Jeśli Twoje dziecko uczy się angielskiego, to wykorzystujmy każdą okazję do powtórek lub nauczenia się jakichś dodatkowych słówek. Temu również mogą służyć kolorowanki – nazwijmy, to co potrafimy po angielsku. Nawet jeśli dziecko zna niewiele słówek, to założę się, że jednymi z początkowych słów, z którymi się zapoznało, były kolory. I to już wystarcza na ćwiczenie – my mówimy nazwę jakiegoś przedmiotu lub postaci z kolorowanki (po polsku), a dziecko mówi po angielsku, w jakim przedmiot jest kolorze. Albo robimy z kolorowanki słowniczek obrazkowy, opisując przedmioty na obrazku ich angielskimi nazwami.

7. Wycinanki + kolaż. Wycinamy z kolorowanek postacie, zwierzęta czy przedmioty (potrzebnych będzie kilka różnych kolorowanek) i z tych wszystkich elementów zrobimy jedno oddzielne dzieło. Na dużej kartce papieru naklejamy wycięte wcześniej elementy, dodajemy do tego różne inne drobiazgi – naklejamy skrawki materiałów, waty, guziczki, sreberka po czekoladzie i co tam ciekawego w domu znajdziemy – tak by całość tworzyła jeden w miarę spójny obraz.

Swoją drogą, wymyślanie różnych zajęć dla dzieci to świetne ćwiczenie na kreatywność dla dorosłych. Polecam na rozruszanie starzejących się komórek mózgowych 😉 .

A teraz zapraszam do działu Kolorowanki w naszym serwisie i do wypróbowania niektórych pomysłów. Może masz jeszcze jakieś inne? Podziel się z nami w komentarzu do wpisu – co kilka głów, to nie jedna 😉

Komentarze (9)

Uniwersytet dla dzieci? Brzmi bardzo poważnie, a nawet trochę strasznie 😉 . Ale w rzeczywistości chodzi o bardzo fajną inicjatywę, jaką podjęły niektóre uczelnie w Polsce, czerpiąc wzory z zachodu. Uniwersytety takie działają już naszym kraju w Łodzi, Warszawie i Krakowie, a w tym roku swoje podwoje otworzył również Uniwersytet Uczniowski w Poznaniu.

Studentami takiego uniwersytetu mogą zostać uczniowie szkół podstawowych w wieku od 7 do 12 lat. Dorosłym niestety wstęp wzbroniony 😉 . Dzieci uczestniczą w serii wykładów na różne ciekawe tematy, poznają odpowiedzi na nurtujące ich pytania i zgłębiają odwieczne tajemnice wszechświata 😉 . Zaspokajają w ten sposób swą nienasyconą ciekawość, którą – bądźmy szczerzy – rodzice, czy nawet nauczyciele w podstawówkach nie zawsze są w stanie zaspokoić. Albo z braku wiedzy, albo z braku czasu. Zajęcia są prowadzone przez kadrę uczelni, a same dzieci otrzymują indeksy i – jeśli uczestniczą regularnie w zajęciach – także „prawdziwe” dyplomy.

Podobny program edukacyjny dla dzieci działa już w ponad 70 ośrodkach uniwersyteckich w Niemczech, a także w kilkunastu w Austrii, Szwajcarii, Słowacji, Wielkiej Brytanii i na Wyspach Kanaryjskich. Pierwszy uniwersytet dla dzieci powstał w 2002 r. w Tybindze, kiedy to jeden z profesorów dał pierwszy wykład dla dzieci zatytułowany „Dlaczego wulkany zieją ogniem?”. Prawdę mówiąc, sama bym chętnie takiego wykładu posłuchała 🙂 . Projekt się rozrósł na dużą skalę. W Austrii na przykład w zeszłym roku rozpoczął kursowanie „Kinderuni Express” – specjalny ekspresowy pociąg uniwersytecki, wiozący dzieci z różnych zakątków Austrii do stolicy na zajęcia. W pociągu oczywiście nie traci się czasu 😉 . Mali studenci, jadąc pociągiem, przeprowadzają eksperymenty i uczestniczą w warsztatach.

Uniwersytety dla dzieci w Polsce również nabierają rozmachu. Na wykładach poruszane są ciekawe tematy ze wszystkich niemal dziedzin nauki: od historii po biotechnologię, od medycyny po ekonomię, od prawa po filozofię. Można uczestniczyć w różnorodnych zajęciach umożliwiających wieloraką aktywność: w warsztatach, zajęciach laboratoryjnych, wycieczkach poznawczych.

„Dzieci są ciekawe, chętnie eksperymentują, nie stawiają sobie granic, chcą zrozumieć otaczający świat. Chcemy dzieciom, które z natury są ciekawe i wszechstronnie utalentowane, udostępniać najlepsze źródła wiedzy. Pragniemy podsycać ich naturalną ciekawość, pomóc w rozwoju potencjału twórczego i intelektualnego”

– to słowa Agaty Wilam, która była jednym z organizatorów Uniwersytetu dla dzieci w Krakowie.

Moim zdaniem to naprawdę świetna inicjatywa. Sama mam dwójkę dzieci i wiem, jak trudne pytania potrafią zadawać. Często – mimo najszczerszych chęci – nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Dzięki spotkaniom z autorytetami nauki, dzieci mają szansę podsycić swoją ciekawość i chęć poznawania świata, co przełoży się w przyszłości na dużą chłonność umysłu, otwarcie na wiedzę i nowości, rozwijanie własnych pasji i zainteresowań.

I na koniec kilka przydatnych linków:

Uniwersytet dzieci w Krakowie
Uniwersytet dzieci w Warszawie
Łódzki Uniwersytet Dziecięcy
Uniwersytet Uczniowski w Poznaniu
Children’s University w Manchester
Kinder-Uni w Tybindze
uniwersytet dla dzieci

Komentarze (0)

Gdybym zapytała parę osób, co to właściwie jest inteligencja emocjonalna, to pewnie uzyskałabym bardzo różne odpowiedzi. A sądząc z wyników ankiety na pierwszej stronie naszego serwisu, pojawiłyby się też i odpowiedzi typu „Nie mam zielonego pojęcia”. Bo tak naprawdę jest to termin stosunkowo nowy i nie każdy do końca wie, „z czym to się je”.

A jest to po prostu umiejętność radzenia sobie samemu ze sobą i z innymi ludźmi. To tak najkrócej i najprościej. Samemu ze sobą, czyli ze swoimi emocjami, myślami, działaniami, słowami. Z innymi, czyli to, jak potrafimy nawiązywać relacje z otaczającymi nas ludźmi, czy potrafimy te relacje utrzymywać i jak one wyglądają. Takie niby proste życiowe sprawy, a okazuje się, że mają olbrzymie znaczenie, bo decydują o tym, czy człowiek osiągnie swój życiowy sukces i czy będzie szczęśliwy.

Swoje sukcesy mierzymy różnymi miarami – każdy ma inną. Dla jednych będzie to sukces finansowy, dla innych szczęśliwa rodzina, dla jeszcze innych – możliwość niesienia pomocy. Właściwie tyle jest definicji szczęścia i sukcesu, ile jest ludzi na ziemi. Ale niezależnie od tego, co dla nas oznacza „być szczęśliwym”, bez inteligencji emocjonalnej tego nie osiągniemy.

Trudno nauczyć dziecko inteligencji emocjonalnej, jeśli sam rodzic jej nie posiada lub ma z tym duże kłopoty. To nie jest przedmiot, który dziecko opanuje, ucząc się na pamięć jakichś treści z podręcznika niczym tabliczki mnożenia czy słówek z języka obcego. Tego uczy się, obserwując innych (rodziców, nauczycieli, kolegów), patrząc na ich reakcje i zachowania. Dlatego warto popracować najpierw nad sobą – nie tylko po to, żeby dziecko miało dobry przykład, ale po to, by samemu móc kiedyś powiedzieć „jestem naprawdę szczęśliwy”.

Czego więc powinniśmy nauczyć nasze dziecko, by miało szansę wyrosnąć na szczęśliwego człowieka? Wymienię tu parę najważniejszych rzeczy:

  1. radzenie sobie samemu ze sobą (czyli tzw. kompetencje osobiste)
    • dziecko nabiera świadomości własnych emocji, starając się przejąć nad nimi kontrolę. Potrafi otwarcie mówić o tym, co czuje, dzięki czemu negatywne emocje nie kumulują się w nim i nie znajdują ujścia w najbardziej nieodpowiednim momencie. Potrafi zmienić niekorzystne stany emocjonalne.
    • dziecko uczy się reagowania na pochwały i na krytykę. Potrafi nabrać dystansu do opinii wypowiadanych przez kolegów czy dorosłych. Nie pozwala na to, by stwierdzenia wypowiadane przez innych miały jakikolwiek wpływ na jego poczucie własnej wartości.
    • dziecko uczy się motywacji i samodyscypliny. Uczy się stawiać sobie cele i znajdować w sobie wewnętrzną siłę, by te cele realizować. Uczy się wytrwałości w działaniach i koncentracji na celu. Rozumie, że są pewne rzeczy, za które jest odpowiedzialny i nie ucieka od obowiązków.
    • dziecko uczy się reagowania na sukcesy i porażki. Potrafi dostrzegać własne – nawet małe – osiągnięcia i cieszyć się nimi. Widzi też własne błędy czy niepowodzenia, ale nie traktuje ich w kategoriach przegranej, ale jako możliwość uczenia się i wyciągania wniosków na przyszłość.
    • dziecko uczy się asertywności. Zna swoje prawa, potrafi je spokojnie wyartykułować i ich bronić – nawet w rozmowie z dorosłym. Ma odwagę prezentować swoje poglądy, nawet jeśli nie są one popularne. Nie wstydzi się prosić o pomoc, przyznać do niewiedzy czy do błędu, bo wie, że ma prawo nie być doskonałym. Rozumie, że – jak każdy – ma jakieś mocne i słabsze strony.
    • dziecko śmiało podejmuje nowe wyzwania, nie boi się nowości, jest otwarte na nowe doświadczenia i zadania. Wierzy w siebie i swoje możliwości. Radzi sobie z uczuciami lęku i tremy.
  2. radzenie sobie z innymi (kompetencje społeczne)
    • dziecko wie, że nie jest pępkiem wszechświata, tylko częścią większej społeczności, która rządzi się pewnymi pisanymi i niepisanymi prawami. Potrafi się do tych praw dostosować. Dostrzega potrzeby innych i jest zdolne osiągać kompromisy.
    • dziecko potrafi nawiązać kontakt z nowo poznawanymi ludźmi, jest otwarte na nowe znajomości, potrafi prowadzić rozmowy. Umie aktywnie słuchać, wspiera inne osoby w ich dążeniach.
    • dziecko uczy się okazywania empatii. Uczy się odczytywać sygnały niewerbalne (wyraz twarzy, postawa ciała, gesty) wysyłane przez innych i wnioskować na ich podstawie, w jakim stanie emocjonalnym jest drugi człowiek i odpowiednio do tego się zachować.
    • dziecko uczy się respektować prawa drugiej osoby, w tym prawo np. do godnego traktowania czy poszanowania prywatności. Traktuje innych tak, jak samo chciałoby być traktowane. Jest tolerancyjne i okazuje szacunek dla ludzi o odmiennych poglądach.
    • jeśli w kontakcie z drugą osobą dziecko czymś zawiniło, potrafi przyznać się do tego i przeprosić. Potrafi też wybaczyć, gdy samo jest stroną poszkodowaną i usłyszy czyjeś przeprosiny.

Uff… Trochę się tego nazbierało. Ale nie martw się – na naukę tych wszystkich rzeczy ma nie miesiąc, ani nie rok czy pięć lat, ale całe życie 🙂 . Bo tak naprawdę wszyscy się ciągle tego uczymy. Ale im wcześniej zacznie sobie zdawać sprawę z tego, co jest potrzebne, by – jak to się mówi – do czegoś w życiu dojść, tym lepiej.

I tu mamy niespodziankę dla użytkowników naszego serwisu. Otóż otworzyliśmy nowy dział, zatytułowany „Jak być szczęśliwym człowiekiem, czyli rozwijamy inteligencję emocjonalną dziecka”. Będziemy w nim zamieszczać różne ćwiczenia dla dzieci – w formie opowiadań, pytań, psychozabaw i innych, które pomogą Wam te wszystkie umiejętności, o których pisałam wyżej, w dziecku rozwijać. Pamiętaj jednak o tym, o czym pisałam wcześniej – inteligencji emocjonalnej dziecko NIE nauczy się z podręcznika. Musisz dziecku poświęcić trochę czasu, by porozmawiać z nim o jego emocjach, przeżyciach, zapytać, jak sobie poradziło w takiej czy innej sytuacji, jak zareagowało, podyskutować o tym, jak inaczej – lepiej – można było się zachować czy zareagować. To jest Twoja inwestycja w szczęście Twojego dziecka.

chłopiec

Komentarze (2)

Utarło się już, że początek roku kojarzymy z postanowieniami noworocznymi, które najpierw podejmujemy, potem bagatelizujemy, aż w końcu o nich zapominamy. Dlatego ja nie przepadam za sformułowaniem „postanowienia noworoczne”, bo ono samo w sobie przywołuje negatywne nastawienie, które wcale nie pomaga w realizacji owych postanowień. Żeby udało mi się coś zrealizować, muszę być w 100% przekonana, że mi się to uda. A o czym myślimy, mówiąc „postanowienia noworoczne”? Chyba wszyscy o tym samym – o naszych słabościach i braku dyscypliny wewnętrznej 🙂 .

Dlatego ja, w swoich rozmowach z dziećmi, nie używam takiego terminu. Mówimy tylko o naszych CELACH. Cele – z założenia – nie wiążą się tylko z tymi konkretnymi 12-oma miesiącami, które są przed nami. Są częścią pewnego większego planu. Planu realizacji naszej misji życiowej i marzeń. Cele roku 2008 są małym kroczkiem na drodze do osiągnięcia czegoś większego. Każdy z nas powinien siebie zapytać o sens swojego życia. Brzmi górnolotnie? Trochę tak, ale do tego się to wszystko sprowadza – wiedzieć, po co żyjemy i co chcemy osiągnąć. Dopiero wtedy możemy zastanowić się, co zrobię w tym roku, w tym miesiącu, dziś, żeby do swojego celu choć trochę się przybliżyć.

Czy wiesz, że wiele negatywnych emocji, takich jak stres, zniechęcenie, frustracja bierze się często z poczucia braku istotnego celu w życiu? Jakiś tata może powiedzieć – jak to, więc dlaczego ja jestem ciągle taki sfrustrowany. Przecież mam cel – chcę zapewnić swojej rodzinie byt materialny, haruję od rana do nocy, żeby moje dzieci miały co jeść. A mama znowu powie – no przecież poświęcam się dla swoich dzieci – ich wychowanie jest dla mnie najważniejszym celem i robię wszystko, żeby dzieciom niczego nie zabrakło. A mimo to jestem ciągle zniechęcona.

Tylko że to nie są prawidłowo postawione cele. Bo te powinny obejmować wszystkie dziedziny naszego życia – dom, rodzinę, pracę, sytuację materialną, zdrowie, własne zainteresowania, własny rozwój umysłowy i duchowy. Wyżej wymieniony tatuś nie będzie szczęśliwym człowiekiem, bo swoje cele ograniczył do sytuacji materialnej i prawdopodobnie też kariery zawodowej. Mamusia z kolei skupiła się na zaspokojeniu potrzeb rodziny. Ten przykład to oczywiście pewien stereotyp, ale chodzi o zasadę. Stawiając swoje cele, zapominamy o HARMONII. O niej też powinniśmy pomyśleć, definiując swoje zamierzenia na kolejny rok.

1. Co zrobię, żeby ulepszyć relacje rodzinne, zacieśnić więzy, poprawić komunikację w rodzinie, zbliżyć się bardziej do swojego męża/żony/dzieci?

2. Co zrobię, by czerpać większą satysfakcję z pracy zawodowej?

3. Co zrobię, żeby moja sytuacja materialna była jeszcze lepsza?

4. Co zrobię, by zadbać o swoje zdrowie? By poprawić swoją kondycję fizyczną?

5. Co zrobię, by zadbać o swój rozwój umysłowy? Jakie dodatkowe umiejętności nabędę? Czego się nauczę? Co przeczytam?

6. Co zrobię w zakresie swojego rozwoju duchowego? Co chcę w sobie zmienić? Nad czym popracuję? Jakie wartości będę w życiu realizować?

Takie i być może jeszcze inne pytania powinny się pojawić, gdy zastanawiamy się nad swoimi celami.

Rok temu pisałam już o tym, dlaczego warto stawiać cele i jak to robić wspólnie z dziećmi. Pamiętajmy jednak, by te cele stawiać prawidłowo – by zachować równowagę i harmonię między różnymi aspektami naszego życia. Naucz dziecko stawiać sobie podobne pytania, jak te wyżej, dostosowując je oczywiście do jego wieku. Niech już teraz nauczy się, że trzeba zadbać i o relacje z rodziną i przyjaciółmi, i o własne zdrowie, i o obowiązki szkolne, i o własne zainteresowania i pasje, i wreszcie o własny rozwój – i fizyczny, i umysłowy.

Prawdopodobnie ani dziecku, ani nam, nie uda się zrealizować tych wszystkich celów w całości, ale dzięki nim obierzemy prawidłowy kurs naszego życiowego rejsu – mniej stresu i frustracji, a więcej radości i zadowolenia.

Jeśli jeszcze nie zapytałeś swojego dziecka, co chciałoby w tym roku osiągnąć, usiądź z nim wieczorkiem i porozmawiaj o tym. W serwisie przygotowałam małą „pomoc dydaktyczną”, którą możesz sobie ściągnąć i wydrukować. Niech dzieci wypiszą lub wymalują tam wszystkie swoje pragnienia i zamierzenia: zapisujemy swoje cele (wersja dla dzieci szkolnych) i rysujemy swoje cele (wersja dla przedszkolaków). I niech to wspólne obmyślanie celów stanie się dla rodziny wspaniałą zabawą. Aha – i nie zapomnijmy w ciągu roku lub pod koniec odhaczyć tego, co zostało zrealizowane. Te „haczyki” bowiem mają ogromną moc 🙂 .

(UWAGA: Arkusze celów na aktualny rok znajdziesz tutaj: Uczę się stawiać cele.)

Na koniec chciałabym jeszcze polecić artykuł na innym blogu, w którym znajdziesz świetne wskazówki na temat tego, co zrobić, by mimo wszystko postanowienia noworoczne zrealizować. Polecam: Postanowienia noworoczne można spełnić.

dziecko

Komentarze (0)

Gdyby tak istniała inteligencja w plasterkach albo w syropie – i do tego w niezbyt wygórowanej cenie – rodzice na pewno raczyliby nią swoje dziecko „ile wlezie” 😉 . Na szczęście takich specyfików jeszcze nie ma. Niemniej jednak sama natura szczodrze nas wspomogła w tym zakresie.

W „Rzeczpospolitej” trafiłam dziś na ciekawy artykuł, który przedstawił najnowsze odkrycia w dziedzinie naturalnego karmienia piersią.

Matka może dodać dziecku kilka punktów IQ – karmiąc je w sposób naturalny. Naukowcy odkryli gen, dzięki któremu osesek przetwarza matczyne mleko w pożywkę dla swojego mózgu.

Okazuje się, że 90 procent ludzi posiada gen FADS2, który odpowiedzialny jest za wytwarzanie enzymu przetwarzającego tłuszcz zawarty w mleku kobiety w korzystne dla organizmu tłuszcze wielonienasycone. Wszystko to brzmi bardzo naukowo, ale ogólnie rezultat przeprowadzonych badań jest prosty: mleko matki stymuluje rozwój inteligencji u dzieci.

Ten aspekt dopełnia całą listę zalet, które znane były już wcześniej, jeśli chodzi o karmienie piersią:

  • matczyne mleko zawiera mnóstwo odżywczych substancji, niezbędnych do prawidłowego rozwoju dziecka
  • w mleku matki zawarte są przeciwciała, które wzmacniają układ immunologiczny maleństwa, zabijając szkodliwe bakterie, wirusy, grzyby. Dzieci karmione piersią, rzadziej chorują, a jeżeli już, to przebieg choroby jest łagodniejszy.
  • w jelitach dzieci karmionych piersią jest więcej dobroczynnych bakterii spełniających w organizmie ważne funkcje
  • sam akt karmienia piersią ma pozytywne skutki zdrowotne, ciepło matczyne daje dziecku poczucie bezpieczeństwa, a samo karmienie wzmacnia więź pomiędzy matką i dzieckiem
  • skład mleka każdej matki jest inny, dokładnie dostosowany do potrzeb konkretnego dziecka
  • ssanie sutka sprzyja prawidłowemu rozwojowi szczęk i wzrostowi zdrowych zębów

Są też i korzyści dla matki:

  • spadek ryzyka zachorowania na raka piersi
  • szybsze kurczenie się macicy do rozmiarów sprzed ciąży
  • oszczędność czasu i pieniędzy

Ja powiem coś jeszcze. Pal licho tę inteligencję. Pal licho te wszystkie inne uczone zalety. Jeśli o mnie chodzi, to do końca życia nie zapomnę, jak maleństwo – wtulając się i ssąc z zapamiętaniem życiodajny pokarm – wpatrywało się ze skupieniem w moją twarz swoimi wielkimi jak guziki, niebieskimi oczyma… Zresztą – co tam będę opowiadać. Mamusie, które też karmiły piersią, wiedzą, o czym mówię. A tatusiowie – hm… po prostu nie są w stanie zrozumieć tego uczucia. I – szczerze mówiąc – uważam, że są przez to zubożeni i nieco pokrzywdzeni 😉 . Dla mnie to było najpiękniejsze przeżycie, nie dające się porównać z żadnym innym życiowym doświadczeniem.
…………………………

W trakcie, gdy redagowałam ten wpis, mając przed sobą na stole wspomniany artykuł, podszedł do mnie syn. Zainteresował go tytuł artykułu i spytał, o czym on jest. Ja mu na to – jak cię interesuje, to poczytaj. No i poczytał. A potem podszedł i pyta:

– Ty nas karmiłaś piersią, prawda?
– Uhm – potwierdziłam dość lakonicznie.

Filuternie się na mnie spojrzał i z żartobliwym uniesieniem zawołał, przytulając się jednocześnie:

– Dziękuję mamo! To dzięki tobie jestem TAKI inteligentny!

No cóż – nic dodać, nic ująć 😀 .
A w ogóle to jest super uczucie, jak takiej sporej wielkości niezgrabny podrostek wtula się w ramiona… Fajnie jest być mamą.

Komentarze (1)

Nie wierzmy autorytetom

październik 25, 2007 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Inteligencja emocjonalna

Dziś będzie parę słów o Ebim Smolarku – piłkarzu polskiej reprezentacji, który odnosi wspaniałe sukcesy. Jego nazwisko pojawia się często na pierwszych stronach gazet, a imię jest na ustach wszystkich zapalonych kibiców. Dlaczego chcę pisać właśnie o nim? Czyżbym interesowała się piłką nożną? Nie, w ogóle się nie interesuję 😉 . Nie mam pojęcia, jaki jest skład polskiej reprezentacji, ani też kto z kim i kiedy gra. I mam cichą nadzieję, że tatusiowe czytający ten blog mnie za to nie zlinczują 😉 .

Ale dzięki temu, że było o Ebim ostatnio głośno, miałam okazję poznać parę ciekawostek z jego życiorysu. Lubię czytać o ludziach, którzy osiągają w życiu sukcesy – jest to lektura bardzo pouczająca i motywująca zarazem.

Ebi bawił się piłką już od wczesnego dzieciństwa. Tak to już jest, jak się ma za tatusia sławnego piłkarza 😉 . Ebi ćwiczył zawsze wspólnie z bratem, który wydawał się mieć w tym kierunku jeszcze większe zacięcie. Niestety bratu nie było dane zostać piłkarzem – któregoś dnia doznał poważnej kontuzji i jego kariera dobiegła końca. Ebi – można powiedzieć – został sam na placu boju.

Okazuje się, że mało brakowało, a i on zakończyłby trenowanie. Pewien znany selekcjoner piłkarski powiedział, że Ebi… nie ma czego szukać w piłce nożnej. Że mu brak talentu i się nie nadaje. Ebi był wówczas 14-letnim chłopcem i na pewno zdajesz sobie sprawę, co taka opinia dla niego znaczyła. Nastolatkowie są z natury bardzo wrażliwi na wszelką krytykę (żeby nie powiedzieć przewrażliwieni – przechodzę to właśnie z własnym synem 😉 ). Taka diagnoza – i to na dodatek z ust trenera – to dla 14-letniego chłopca brzmi jak skazujący wyrok.

Ebi czuł się przekreślony i na pewno rzuciłby treningi, gdyby nie miał wielkiego wsparcia ze strony ojca. Tata tłumaczył mu, że nie może zrażać się czyjąś opinią, że ten człowiek może się mylić. Zachęcał go do dalszego szlifowania swoich umiejętności. Ebi zawsze miał wielkie zaufanie do ojca, dlatego po kilku rozmowach postanowił zacisnąć zęby i walczyć dalej.

Jaki był tego efekt – widzimy dziś. Tysiące kibiców skanduje jego nazwisko na stadionach 🙂 .

Myślę że z tej opowieści płynie dla nas bardzo ważny morał. Nie wierzmy ślepo tzw. autorytetom. Nie pozwólmy innym wyrokować o tym, czy nasze dzieci są zdolne, czy nie. Nie przyjmujmy bezkrytycznie cudzych opinii. Nie pozwalajmy dzieciom zwątpić w swoje umiejętności.

Jeśli mamy w cokolwiek wierzyć, to przede wszystkim wierzmy w swoje dzieci. Co więcej, pokazujmy im, jak bardzo w nie wierzymy – bez względu na to, ile po drodze trafi się potknięć i niepowodzeń. Ta wiara jest naszym dzieciakom bardzo potrzebna – to na niej zbudują fundamenty swoich przyszłych – małych i dużych – sukcesów.

Twoje dziecko uwierzy w siebie, jeśli Ty w nie uwierzysz.

Komentarze (7)

Mój syn powiedział mi kiedyś, jak jego kolega z klasy uczy się ortografii. Gdyby opowiedział mi to samo, mając 5 lat, pomyślałabym, że ponosi go dziecięca fantazja 😉 . Niestety tu miałam pewność, że mówi prawdę. Okazało się, że rodzice każą czytać temu chłopcu… słownik ortograficzny. Dwadzieścia minut dziennie.

Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy to – „Boże, co to dziecko zrobiło, że jest tak surowo karane?”.

Patrząc na to ze strony rodziców, to jest to zaiste super pomysł na edukację syna. Nie trzeba się zbytnio wysilać – wystarczy rzucić mu mniej lub bardziej opasłe tomisko, kazać mu czytać długaśne rządki słówek przez tyle i tyle minut i ma się problem z głowy. Rodzicielski obowiązek dopilnowania nauki dziecka wykonany. Ciekawe, czy ten czas ślęczenia nad słownikiem mierzą mu z zegarkiem w ręku…

Bardzo mi szkoda tego chłopca. Nie dlatego, żeby miał jakieś trudności z ortografią, bo jest akurat jednym z najlepszych uczniów w klasie. Pod względem ocen szkolnych to uczeń wzorowy. Ale jaką on radość czerpie z nauki? Jaki ma stosunek do zdobywania nowej wiedzy? Jakie ma możliwości rozwijania swojej wyobraźni, poczucia humoru, kreatywności i umiejętności logicznego myślenia? Kompletnie żadnych. Dlatego mi go szkoda, bo jest to dziecko o dużym potencjale, który jest bezmyślnie marnowany.

Z takich właśnie uczniów wyrastają potem smutni, zgorzkniali intelektualiści, których wiedza może jest i duża, ale u których nie ma radości z codziennych, małych odkryć, nie ma żadnej pasji, nie ma entuzjazmu. Jest tylko wieczna frustracja. Dlaczego? Bo w dzieciństwie nauczono ich, że nie jest ważny proces nauki, że droga do osiągnięcia celu musi być nudna i żmudna, że liczy się tylko wynik. Ten chłopiec, gdy dostaje z kartkówki piątkę z minusem, to ma zepsuty humor, bo ktoś inny dostał całą piątkę… A gdy dorośnie i okaże się, że nie zajmie najlepszego stanowiska w pracy, bo ktoś inny mu je sprzątnie sprzed nosa? Gdy założy własną firmę i okaże się, że wokół jest mnóstwo równie dobrych, albo lepszych konkurentów? Tragedia. Dorośli, którzy są nastawieni jedynie na wynik, traktują życie jako wieczną walkę, a każde niepowodzenie jak głęboką porażkę.

A ja chcę, żeby moje dzieci cieszyły się życiem. By czerpały z niego radość garściami. By teraz nauka, a potem praca sprawiały im przyjemność. By miały w sobie chęć odkrywania i poznawania.

Czy nauka ortografii nadaje się do realizowania takiego celu? Jak najbardziej. Można uczyć się ortografii wykorzystując wyobraźnię, logiczne myślenie, poczucie humoru, kreatywność. Można uczyć się ortografii tarzając się ze śmiechu. O tym, jak to zrobić, napisałam w swoim najnowszym ebooku, który właśnie się ukazał – „ABC Mądrego Rodzica – Skuteczna nauka ortografii”. Znajdziesz tam wskazówki, jak sprawić, by dziecko polubiło ortografię, by zapamiętywało pisownię wyrazów nawet wtedy, gdy ma ogólne trudności z nauką. Zamieściłam w ebooku także mnóstwo przykładów różnych zabaw i ćwiczeń, które przy okazji ćwiczenia pisowni wpływają na ogólny rozwój dziecka – językowy i nie tylko. Tylko jeden rodzaj ćwiczeń skrzętnie i bezwzględnie pominęłam – dyktanda 😉 .

Nauka ortografii bez dyktand? To naprawdę możliwe!

Komentarze (3)