Tak niewiele trzeba, żeby być… Tatą.
grudzień 1, 2007 | Opublikowany przez w Rodzice i dzieckoI nie mam tu na myśli biologicznego ojca. Tylko Tatę. Przez duże T.
Ostatnio Gazeta Wyborcza zamieszcza cykl artykułów pod nazwą „Powrót taty”. Są to listy do ojców, napisane przez dziennikarzy i przez czytelników. Listy, które nie trafiły do adresata, a w których znalazło się wszystko to, co dorosłe dzieci chciałyby powiedzieć swoim ojcom. Padają tam niewypowiedziane nigdy wcześniej słowa – pełne bólu, żalu, cierpienia, czasem wręcz pogardy i nienawiści. Są to przejmujące listy dorosłych ludzi, w których dzieciństwie zabrakło prawdziwego ojca, mimo że fizycznie w rodzinie istniał.
Czy tak dużo trzeba, żeby być tatą?
Nam, kobietom, jest podobno łatwiej, bo mamy tak zwany instynkt macierzyński. On nas wypełnia miłością do dziecka, on sprawia, że dobro dziecka stawiamy na pierwszym miejscu.
W przypadku ojców jest trochę inaczej. Miłość ojcowska rozwija się dopiero od momentu przyjścia dziecka na świat i dojrzewa w pierwszych latach jego życia. Ale żeby tak się stało, musi być spełniony jeden warunek – tata powinien uczestniczyć w życiu synka czy córeczki od samego początku. I w tych chwilach, kiedy jest fajnie i w tych, kiedy ma się już wszystkiego dosyć. Miłość rozwija się poprzez wspólne obcowanie, zainteresowanie, troskę, pokonywanie własnych słabości i naukę cierpliwości. Jeśli w tym okresie tata jest nieobecny, bo woli uciekać od odpowiedzialności w pracę, to moim zdaniem bezpowrotnie traci możliwość nawiązania prawdziwie głębokiej więzi z dzieckiem.
Czy tak dużo trzeba, żeby być tatą?
Miłość – niby prosta sprawa. A jednak trzeba się jej uczyć. Tak, tak – uczyć, jak tabliczki mnożenia 😉 . Ci, co mieli szczęście mieć kochających i troskliwych rodziców, uczyli się miłości w dzieciństwie, niejako automatycznie wchłaniając dobre wzorce. Ale co z tymi, którzy wynieśli z dzieciństwa tylko strach, uczucie poniżenia, poczucie, że nikt się nimi nie interesował? Wielu dorosłych ludzi przyznaje otwarcie, że czują się emocjonalnymi kalekami. Ale to nie znaczy, że są na straconej pozycji. Bo miłości można i trzeba się uczyć. Przeszłość zostawmy w spokoju – jej nie można zmienić. Ale na teraźniejszość i przyszłość mamy olbrzymi wpływ. To tylko kwestia podjęcia odpowiedniej decyzji i konsekwentnej pracy nad sobą.
Tak niewiele trzeba, żeby być tatą.
Nie masz wzorca w dzieciństwie? To po prostu rozejrzyj się dookoła. Może zauważysz tatusia idącego z małym berbeciem w nosidełku. Albo innego tatusia, który spaceruje z kilkulatkiem po parku i odpowiada cierpliwie na wszystkie jego pytania. Albo tatusia, który siedzi na zebraniu z rodzicami i angażuje się w temat szkolnej wycieczki. Albo tatusia, który stoi z dzieckiem przy przejściu dla pieszych i z powagą wyjaśnia, jak korzystać ze świateł. Albo tatusia, który pyta synka przed półką sklepową, które batoniki będą lepsze na jego przyjęcie urodzinowe. A może usłyszymy jak inne dziecko zdradzi nieopatrznie, że nie bardzo wiedziało, jak zrobić zadanie, ale na szczęście tata pomógł…
Tak niewiele trzeba, żeby być tatą.
Mojemu synowi nie jestem w stanie zastąpić taty. Ale mogę zrobić jedno – wychować go na człowieka odpowiedzialnego. Takiego, który będzie wiedział, że to, jakim jest synem, uczniem, kolegą, pracownikiem, ojcem, człowiekiem – zależy tylko od niego. I że nie musi być doskonały w tym, co robi. Wystarczy, że dziś będzie maleńką odrobinę lepszy niż wczoraj, a jutro będzie maleńką odrobinę lepszy niż dziś 😉 .
I chcę, żeby wiedział, że nie będzie doskonałym ojcem. Ale na pewno będzie wspaniałym tatą.
Bo niewiele trzeba, żeby być Tatą. Tatą przez duże T.
Możesz śledzić komentarze dodawane do postu przez RSS 2.0 Możesz zostawić komentarz, lub trackback.
Niewiele trzeba, ale w nawale codzienności czasem wydaje się, że bardzo wiele…
Co do przeszłości, IMHO przeszłość też można zmienić, a przynajmniej to, jak się ją postrzega, rozumie, dlaczego coś działo się tak, a nie inaczej. Sam zrozumiałem to dopiero po rozmowach ze swoimi rodzicami, kiedy już sam byłem rodzicem, kiedy wyjaśnili mi dlaczego niektóre decyzje podejmowali tak, a nie inaczej, jakimi ideami się kierowali, itd. Niewiele tych rozmów za mną, ale zawsze to jakiś bodziec, który stawia „starych” w innym świetle, niż się zakodowało przez postrzeganie ich za czasów młodości 🙂
Co do postrzegania przeszłości – zgadzam się z tym w pełni. Wydaje mi się nawet, że nigdy nie będzie dobrym rodzicem ten, kto nie podjął próby zrozumienia motywów działań swoich rodziców i nie wybaczył im błędów wychowawczych, które przecież w mniejszym lub większym stopniu popełniamy wszyscy.
A co do nawału codzienności – myślę że i mamusie i tatusiowie mają z tym nawałem podobne problemy 😉 .