Naucz się śmiać z siebie, synku

styczeń 31, 2007 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Inteligencja emocjonalna

Dawać rady jest bardzo łatwo, ale nie… własnym dzieciom. Kiedy radzimy coś dorosłemu, to mamy świadomość, że on postąpi jak zechce. Nawet jeśli posłucha rady i coś wyjdzie nie po jego myśli, to i tak musi wziąć odpowiedzialność za to co robi, bo w końcu jest dorosły :-).

Z dziećmi jest inaczej. Kiedy dziecko przychodzi do mnie z konkretnym problemem, oczekując, że pomogę, czuję na sobie wielki ciężar odpowiedzialności. Bo przecież mając tyle wiedzy i doświadczenia, powinnam doradzić naprawdę skutecznie i mądrze. A jednak czasami kołacze mi się po głowie rozpaczliwy głos: „Naprawdę nie wiem, jak Ci pomóc”. Takie poczucie bezradności jest okropne. Tak bardzo by się chciało znać lekarstwo na każdą dolegliwość….

A jednak czasami się udaje.

„Chciałem Ci podziękować mamo. Zrobiłem tak, jak mi radziłaś i pomogło.”

Usłyszałam to od swojego syna – niespełna 12-letniego chłopaka. Pewnie nie miał zielonego pojęcia, jak bardzo mnie to zdanie ucieszyło. Oczywiście wyciągnęłam od razu od niego, o co chodzi.

Okazało się, że dotyczy to jego relacji z kolegą, który był wobec niego dokuczliwy. Nie fizycznie, ale słownie – wyśmiewał często braki lub niedociągnięcia syna – czy to prawdziwe czy też zmyślone. Wiadomo – dzieci bywają względem siebie okrutne i potrafią się naśmiewać z przeróżnych rzeczy. Sprawa ciągnęłą się dość długo i sprawiała mojemu synowi dużo przykrości. Bardzo przeżywał każdą głupią uwagę czy drwinę.

Najłatwiej w takiej sytuacji powiedzieć „Nie przejmuj się”, ale takiej „rady” staram sie nie dawać, bo jest zupełnie bezwartościowa. Czy Ty przestajesz się przejmować swoim problemem tylko dlatego, że ktoś Ci mówi „nie przejmuj się”? Wątpię.

Zaproponowałam mu więc, by nabrał do siebie trochę więcej dystansu. By zaczął czasem sam z siebie żartować. Jeśli kolega powie o nim coś zabawnego, by podjął ten temat i dorzucił jeszcze coś śmiesznego. Po prostu by nie traktował siebie tak śmiertelnie poważnie. Wiele razy mu to powtarzałam, ale widziałam, jak wszystko w nim krzyczało: „Ja tak nie umiem! Nie potrafię!”. I wydawało mi się, że uznał tę metodę za zupełnie niemożliwą do realizacji. Że nie spróbuje. A tu taka niespodzianka :-).

Cieszę się, bo udało mi się przemycić dziecku ważną zasadę życiową. Umiejętność śmiania się z samego siebie bardzo pomaga. Zapobiega powstawaniu zatruwających życie kompleksów i przysparza wielu przyjaciół. Ludzie, którzy mają spory dystans wobec siebie, są pogodni i optymistycznie nastawieni do siebie i świata.

Dlatego pożartujmy czasem z siebie w obecności dziecka. Pośmiejmy się razem z nim, gdy przyłapie nas na czymś, co dla nas samych jest kłopotliwe czy nawet irytujące, ale dla kogoś z zewnątrz jest po prostu zabawne.

Niech dziecko wie, że nikt z nas NIE JEST doskonały i NIE MUSI być. No i że – śmiech to zdrowie :-).

A co do syna – jestem z niego bardzo dumna. Zdobył się na coś, co bywa trudne dla niejednego dorosłego…

Możesz śledzić komentarze dodawane do postu przez RSS 2.0 Możesz zostawić komentarz, lub trackback.

Jeden Komentarz

  • krystyna pisze:

    Umieć się śmiać z samego siebie! To jest bardzo ważna lekcja dla dziecka. Rzeczywistość jest często okrutna, zwłaszcza w okresie szkolnym dziecko styka sie z takimi sytuacjami. Jeśli nie jest przygotowane na takie ciosy, ukrywa to przed rodzicami, jest zawstydzone. Z casem staje sie nerwowe, nabywa kompleksów na całe życie. Nie można było tego lepiej uchwycić. P. Jola zwrociła uwagę na to co często pedagodzy bagatelizują, ba, czasem sami stosują taktykę zawstydzenia i to wobec innych kolegów.
    Myśle, że ta lekcja jest potrzebna rownież nam doroslym.



Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *