Osiągnięcie autora: Jolanta Gajda

A jak nie mam taty, to co?!

czerwiec 16, 2008 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Rodzice i dziecko - (3 komentarzy)

Gdy nadchodzi dzień ojca, mamy, babci czy dziadka, to nie dla wszystkich jest to fajny dzień. W przedszkolach, czy nawet szkołach dzieci organizują przedstawienia dla swoich bliskich i potem jest problem, bo nie do wszystkich dzieci ktoś może przyjść. Moje dzieciaki miały (i mają) potrójnego pecha w tym względzie, bo jedynie dzień mamy był „obsadzany”. Babcia mieszka za daleko, żeby na takie imprezy móc przyjeżdżać, a dziadka ani taty już nie ma.

Najgorzej bywa w przedszkolu – dzieciom jest przykro i płaczą. A człowieka szlag trafia, bo nie może dziecku pomóc. No bo jak mu sensownie wytłumaczyć, że tak już na świecie jest, że jedni mają, a inni nie?

Teraz zbliża się Dzień Ojca i na szczęście sprawę imprezy mamy już za sobą. Pani wpadła na świetny pomysł, by zorganizować dwa w jednym, czyli Dzień Matki i Dzień Ojca w tym samym dniu. Co ciekawe, na imprezie były tylko same mamy – no może poza jednym rodzynkiem. Ciekawe dlaczego? Tylko niech mi nikt nie wmawia, że tatusiowe są zapracowani i jedynie mamy mają czas na „takie głupoty”…

Ale wracając do tematu. Sprawa wspólnej imprezy nie rozwiązała tegorocznego problemu Dnia Ojca, bo w podręczniku szkolnym jest oczywiście stosowny dział poświęcony tatusiom. Rozumiem intencje autorów podręcznika, ale też rozumiem uczucia mojej córki. Kiedy siedziała przy stole, odrabiając lekcje, wykrzyknęła nagle z irytacją w głosie:

– A jak nie mam taty, to co?!

Spojrzałam na nią nieco zdziwiona, bo jeszcze nie wiedziałam, o co chodzi, a ona dokończyła ze złością:

– Nie będę robić tego zadania!

Zajrzałam jej przez ramię, co tam za zadanie dostała i okazało się, że miała napisać kilka zdań na temat tego, w czym jest podobna do swojego taty i jakie jego cechy chciałaby mieć, gdy dorośnie. No i masz tu babo placek…

Jakoś wspólnie skleciłymy te parę zdań, a moja córka jeszcze na koniec skomentowała:

– Chyba napiszę do nich, żeby przestali w końcu dawać TAKIE zadania!

Tak sobie myślę, że ma rację. W tym popapranym świecie dorosłych, gdzie coraz częściej się zdarza, że dzieci wychowuje tylko jedna osoba (a nierzadko nie jest to nawet rodzic, tylko babcia, albo nawet – jak w przypadku eurosierot – sąsiadka albo starszy brat 🙁 ) warto wziąć w podręcznikach pod uwagę istniejące warunki społeczne. Niech to nie będzie rozdział o mamie, ani rozdział o tacie, tylko raczej rozdział o rodzinie w ogóle. I niech dziecko – mając np. za zadanie opisanie osoby – ma wybór co do tego, kogo chce opisać.

No dobrze – ponarzekałam trochę, to na koniec – dla równowagi 😉 – parę konstruktywnych rad dla tych z Was, których dzieci ciągle jeszcze głęboko przeżywają brak bliskiej osoby, popłakują lub czują się z tego powodu gorsze w środowisku rówieśników (a to się często zdarza, szczególnie w przypadku dzieci młodszych):

  1. Zawsze pozwalaj dziecku na wyrażanie swoich uczuć – bez względu na to, jakie one są (smutek, gniew, żal, rozczarowanie czy cokolwiek innego)
  2. okazuj dziecku, że je rozumiesz, że akceptujesz jego uczucia.
  3. możesz też powiedzieć o swoich własnych uczuciach, żeby dziecko wiedziało, że odczuwanie takich emocji jak gniew, smutek czy żal jest jak najbardziej normalne i że każdy ma do takich emocji prawo.
  4. Przytulaj dziecko w takich momentach, okazuj mu czułość i bliskość, żeby miało pewność, że nie jest z tym wszystkim samo.

Jeśli chodzi o prawidłowy rozwój emocjonalny dziecka, zasada jest zawsze taka sama. Pozwalaj dziecku na okazywanie uczuć i pomóż mu je sobie uświadomić i nazwać. Tylko wtedy będzie miało szansę na to, żeby sobie z różnymi emocjami w życiu radzić.

A na koniec życzę wszystkim tatusiom, którzy wytrwali dzielnie na swoim ojcowskim posterunku, by ze swojego rodzicielstwa czerpali jak najwięcej radości i zadowolenia 🙂 .
Nauka dzieci

Co to jest dobre wychowanie

czerwiec 5, 2008 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Rodzice i dziecko - (2 komentarzy)

Jak byś nie wiedział, co to jest dobre wychowanie, to posłuchaj 😀

No i jak tu nie kochać naszych dzieciaków 😉
Nauka dzieci

Chciałabym Ci pokazać, jak inaczej można wykorzystać obrazki do kolorowania, czyli domowym sposobem, za darmo, poszerzyć repertuar zabaw i zajęć dla dziecka. Pominę oczywiście tak banalny temat, jak kolorowanie kolorowanki 😉 . Zajmiemy się sposobami niestandardowymi. Jest to w pewnym sensie kontynuacja mojego poprzedniego wpisu, w którym sugerowałam, byśmy przestali się tłumaczyć brakiem czasu lub pieniędzy.

Załóżmy, że wydrukujesz kolorowanki z mojego serwisu lub kupisz jakieś za 2 zł w kiosku, dasz dziecku do pomalowania i cieszysz się chwilą spokoju. Ale już po kwadransie maluch znowu się nudzi, bo zdążył wszystkie pokolorować. Co możesz zrobić? Są trzy wyjścia:

  • wydać kolejne pieniądze na jakąś książeczkę, zabawkę czy inną formę zajęcia dla swojej pociechy – rozwiązanie dla zamożnych
  • spędzić trochę czasu w internecie na poszukiwaniu innych odpowiednich, darmowych materiałów – rozwiązanie dla niezamożnych
  • wykorzystać pomalowane (lub ponownie wydrukowane) kolorowanki do innych, równie edukacyjnych celów – rozwiązanie dla chętnych 😀

Oto 7 sposobów na wykorzystanie „zużytych” kolorowanek:

1. Robimy z kolorowanki puzzle. Czyli – chwytamy nożyczki, ciach ciach – tniemy obrazek na jakieś nieregularne kształty i mówimy do dziecka „Pomożesz mi złożyć ten obrazek? Bo ja chyba sobie nie dam rady…”

2. Bawimy się w „Co się zmieniło?”. Dziecko przygląda się swojej kolorowance i próbuje zapamiętać jej szczegóły. Potem zamyka oczy, a Ty dorysowujesz kredką jakiś mały detal, wtapiając go w obrazek. Po otwarciu oczu dziecko próbuje zgadnąć, co się zmieniło. A potem – nie ma lekko – zmiana ról 😉 .

3. Rysujemy w ciemno. Dziecko przygląda się kolorowance i stara się zapamiętać, co i gdzie na niej jest. Potem zamyka oczy, a Ty prosisz je, by dorysowało – cały czas z zamkniętymi oczami – jakieś konkretne elementy, które pasują do treści obrazka. Np. jeśli na kolorowance jest ludzka postać, dorysowujemy jej np. okulary, w ręku torebkę lub smycz z pieskiem itd. Dziecko rysuje „w ciemno”, czyli – ponieważ nie widzi obrazka – rysuje tam, gdzie wydaje mu się, że powinien być dany element. Potem otwiera oczy i śmiejemy się wspólnie z okularów na brzuchu czy pieska chodzącego po ścianie domu 😉 .

4. Układamy historyjkę. Bierzemy kilka kolorowanek, mieszamy je i układamy losowo w rzędzie. Dziecko ma za zadanie ułożyć historyjkę, którą te kolorowanki mogłyby ilustrować. Kolejność wydarzeń w historyjce musi być zgodna z kolejnością obrazków.

5. Zabawa w ciekawskiego ufoludka. Jesteś ufoludkiem (pocieszę Cię – nie musisz się malować na zielono 😉 ) i dostajesz do ręki zdjęcie zrobione na planecie Ziemia (tym zdjęciem jest kolorowanka). Nie rozumiesz kompletnie, ani co zdjęcie przedstawia, ani do czego służą różne rzeczy, dlaczego postacie tak wyglądają ani co takiego dziwnego robią. Dziecko jest Ziemianinem i cierpliwie odpowiada na wszystkie Twoje pytania. Potem – przy kolejnej kolorowance – zmiana ról. Nie bójmy się zadawać dziwnych pytań (jak by nie było – ufoludki wiedzą o nas niewiele 😉 ) – to okazja do poćwiczenia kreatywności.

6. Powtórka z angielskiego. Jeśli Twoje dziecko uczy się angielskiego, to wykorzystujmy każdą okazję do powtórek lub nauczenia się jakichś dodatkowych słówek. Temu również mogą służyć kolorowanki – nazwijmy, to co potrafimy po angielsku. Nawet jeśli dziecko zna niewiele słówek, to założę się, że jednymi z początkowych słów, z którymi się zapoznało, były kolory. I to już wystarcza na ćwiczenie – my mówimy nazwę jakiegoś przedmiotu lub postaci z kolorowanki (po polsku), a dziecko mówi po angielsku, w jakim przedmiot jest kolorze. Albo robimy z kolorowanki słowniczek obrazkowy, opisując przedmioty na obrazku ich angielskimi nazwami.

7. Wycinanki + kolaż. Wycinamy z kolorowanek postacie, zwierzęta czy przedmioty (potrzebnych będzie kilka różnych kolorowanek) i z tych wszystkich elementów zrobimy jedno oddzielne dzieło. Na dużej kartce papieru naklejamy wycięte wcześniej elementy, dodajemy do tego różne inne drobiazgi – naklejamy skrawki materiałów, waty, guziczki, sreberka po czekoladzie i co tam ciekawego w domu znajdziemy – tak by całość tworzyła jeden w miarę spójny obraz.

Swoją drogą, wymyślanie różnych zajęć dla dzieci to świetne ćwiczenie na kreatywność dla dorosłych. Polecam na rozruszanie starzejących się komórek mózgowych 😉 .

A teraz zapraszam do działu Kolorowanki w naszym serwisie i do wypróbowania niektórych pomysłów. Może masz jeszcze jakieś inne? Podziel się z nami w komentarzu do wpisu – co kilka głów, to nie jedna 😉

Brakuje Ci czasu czy pieniędzy?

maj 31, 2008 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Moje publikacje | Rodzice i dziecko | Rozwijanie umysłu - (2 komentarzy)

W swoim ebooku „Inteligencja Twojego dziecka” dużo pisałam o tym, że powinniśmy dzieciom zapewniać jak najwięcej bodźców, by miały możliwość wszechstronnie się rozwijać i poszukiwać własnych mocnych stron i talentów. Nie raz spotkałam się jednak z bardzo uproszczoną interpretacją tego twierdzenia: Aha, to trzeba dziecko posyłać na różne kursy: śpiew, taniec, dżudo, jazda konna, angielski, bla, bla, bla. A z taką interpretacją wiążą się właściwie dwa wnioski:

1. mam pieniądze, stać mnie na kursy dla dziecka – świetnie, nie będę mu musiał poświęcać zbyt dużo czasu, bo zajmą się nim instruktorzy, którym zapłacę za opiekę

2. nie mam pieniędzy – nie stać mnie na kursy, więc nie mogę zapewnić dziecku tylu zajęć. Ale to nie jest moja wina tylko wina tego, że nie jestem bogaty.

W pierwszym przypadku dziecko ma mnóstwo zajęć, ale bardzo ubogi kontakt z rodzicami, co ma negatywny wpływ na jego rozwój emocjonalny, a w drugim przypadku – rodzice mają więcej czasu, ale nie wykorzystują go w pełni, mimo że mogliby dostarczyć dziecku różnych bodźców bez żadnych nakładów finansowych.

A przecież MOŻNA ZADBAĆ O ROZWÓJ DZIECKA NIE MAJĄC DUŻYCH ŚRODKÓW FINANSOWYCH.

W II części „Inteligencji Twojego dziecka” podałam prosty przykład, w jaki sposób – przy tak trywialnej czynności jak obieranie ziemniaków – można rozwijać u swojego dziecka inteligencję językową, matematyczną, emocjonalną, a także kreatywność. Można to także robić jadąc autobusem, zamiatając pokój lub czekając z dzieckiem na wejście do gabinetu lekarskiego, a te wszystkie rzeczy przydarzają się nawet tym, którzy twierdzą, że nie mają czasu. Pytanie tylko, czy nam sie chce wykorzystywać różne nadarzające się okazje. Ale na to pytanie każdy rodzic musi już sobie samodzielnie odpowiedzieć.

Najwyższy czas przestać zrzucać winę na brak czasu czy brak pieniędzy – są to tylko wygodne preteksty, stanowiące przykrywkę dla naszego lenistwa i wygodnictwa. Koniec kropka 🙂 .

Grzeczne dzieci i niegrzeczni rodzice

maj 3, 2008 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Rodzice i dziecko - (3 komentarzy)

Czytałam ostatnio bardzo fajny wywiad z Dorotą Zawadzką, który zachęcił mnie do przeprowadzenia małego eksperymentu. Ciebie też na taki eksperyment namawiam. Oto fragment, który mnie zainspirował:

(…) Z czego bierze się ten chaos i brak reguł?

Bo chcemy mieć najlepsze, najładniejsze dziecko. Bo chcę się pokazać, jaką jestem świetną matką. Lepszą niż sąsiadka. A trzeba pamiętać, co jest na końcu tej drogi. Ważne, jakiego człowieka chcemy wychować. Grzecznego, posłusznego, przekonanego, że jego zdanie nie jest ważne, tłamszącego swoje uczucia czy otwartego, ciekawego świata, potrafiącego bronić własnego zdania. To jest ważne, żeby wiedzieć, dokąd zmierzamy. Większość rodziców kładzie zbyt duży nacisk na to, żeby dzieci były posłuszne.

Zrobiliśmy happening dla dzieci. Wchodzi chłopiec, pytam: jaki jesteś? Powiedz o sobie. On: niegrzeczny. Następny – to samo. Trzecia wchodzi dziewczynka. Jaka jesteś? Grzeczna. To jest to, czego chcemy od dzieci: żeby były grzeczne. Chcesz wiedzieć, jak je wychowujesz? Poradzę ci – zapytaj swoje dzieci: jaki jesteś? Dużo się dowiesz. Ale matki zazwyczaj pytają: co było na obiad?

No dobrze. Więc postanowiłam spróbować. I przekonać się w końcu, jaką jestem matką 😉 .

Zawołałam córę i – z lekkim drżeniem serca – mówię:
– Zadam Ci pewne pytanie. Odpowiedz mi na nie – ale tak spontanicznie. To, co Ci pierwsze przychodzi do głowy. OK?

Spojrzała na mnie trochę podejrzliwie i przytaknęła.

– Powiedz mi, jaka jesteś?

Dłuższa chwila zastanowienia i triumfująca odpowiedź:
– Ładna!

Hmm… Wolałabym może usłyszeć „mądra i inteligentna”, ale niech będzie. Zawsze to lepsze niż „grzeczna” lub „niegrzeczna” 😉 .

Kolej na syna. To samo pytanie.

– Ale mam odpowiedzieć szczerze? To co mi pierwsze przyszło na myśl?
– Dokładnie tak.
A on mi na to:
– Idealny!

No, nie. Takiego obrotu sprawy to się nie spodziewałam 😀 . Narcyza wychowałam, czy co?

Ale zaraz dodał:
– Pewnie nie jesteś zadowolona, bo jak się jest idealnym, to nie ma motywacji do dalszego rozwoju…

Uff… Skoro jest świadomy takich rzeczy, to jeszcze nie jest z nim tak najgorzej 😉 .

Tak czy siak, nie dowiedziałam się od nich, czy są grzeczne, czy nie. Więc odetchnęłam z ulgą. Polecam Ci w domu przeprowadzić ten eksperyment. Rezultaty mogą być naprawdę zaskakujące 🙂 .

Cały wywiad z Dorotą Zawadzką znajdziesz tu:
Milcz, jak do mnie mówisz;.

Oberwało się w nim i mamusiom, i tatusiom… Dla tych ostatnich superniania wydała nawet oddzielną książkę. Jestem tylko ciekawa, czy jest ona kupowana przez tatusiów, którzy czują chęć zmiany, czy też przez mamusie, które usilnie dążą do zmieniania swoich partnerów. Bo jakoś łatwiej nam przychodzi chęć zmieniania innych, a znacznie trudniej zabrać się za siebie samego…

Angielski dla dzieci to strata czasu?

kwiecień 18, 2008 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Angielski dla dzieci - (4 komentarzy)

Taki wniosek można by wyciągnąć z artykułu „Języki obce w planach Ministerstwa Edukacji Narodowej”, który to artykuł ukazał się jakiś czas temu na Interii. Ponieważ angielski dla dzieci w naszym serwisie ma się całkiem dobrze i zamierzam go systematycznie rozwijać, muszę koniecznie parę rzeczy w tym artykule skomentować. Oto kilka stwierdzeń autora, z którymi nie do końca się zgadzam. Albo wcale się nie zgadzam 🙂 .

1. Przekonanie, że język angielski zdobywa pozycję uniwersalnego języka komunikacji współczesnego świata, jest fałszywe.

Autor, wysuwając taką tezę, opiera się na przekonaniu, że angielski nie jest specjalnie lubiany w Europie (jako język sztucznie narzucony) i dlatego każdy Francuz będzie z nami o wiele chętniej rozmawiał po francusku, a Włoch po włosku. Posługując się językiem danego kraju nawiążemy z jego mieszkańcami zdecydowanie lepszy kontakt i jesteśmy traktowani zdecydowanie lepiej.

To wszystko prawda, tylko nie bardzo wiem, co z tego wynika. Bo raczej trudno sobie wyobrazić, że będziemy się uczyć wszystkich języków europejskich naraz, tylko dlatego, że nie wiemy, gdzie nas kiedyś nasze losy rzucą i który język nam się przyda.

Czy nam się to podoba, czy nie, po angielsku dogadamy się naprawdę wszędzie i angielski JEST językiem uniwersalnym. Więc na początek warto się go nauczyć. Moim zdaniem angielski i niemiecki to taka podstawa, od której trzeba wyjść. A jak starczy czasu, życia i siły, można zgłębiać tajniki wszystkich pozostałych języków europejskich (albo np. chińskiego – dlaczego by nie?)

2. Fałszywe jest również przekonanie, że im wcześniej zacznie się naukę języka obcego tym lepiej. Do kształcenia językowego, podobnie jak do każdej innej dziedziny edukacji, dziecko musi intelektualnie dorosnąć i nabyć odpowiednie kompetencje. W przypadku języków obcych, dopóki dziecko nie zna gramatyki, ortografii i stylistyki języka ojczystego, dopóty uczenie się języka obcego będzie raczej zabawą.

No tu mnie autor artykułu trochę rozbawił. Co to znaczy intelektualnie dorosnąć? Dlaczego kilkulatek w Anglii jest w stanie przyswoić sobie angielski bez trudu, a kilkulatek w Polsce jest do tego nieprzygotowany? Czyżbyśmy mieli do czynienia z jakimś niedorozwojem? Przecież każde dziecko chłonie język NIE poprzez reguły gramatyczne, ortograficzne czy stylistyczne, tylko poprzez zanurzenie w języku – osłuchanie (słuchanie rodziców, wychowawców, piosenek w radiu czy na płycie) i opatrzenie (np. napisy angielskojęzyczne na sklepach, bajki w języku angielskim itp.). I właśnie o to chodzi, że ma to robić POPRZEZ ZABAWʘ, bo w przypadku dzieci jest to najbardziej skuteczne.

3. Godzina nauki języka obcego w gimnazjum czy liceum przynosi większe efekty, niż ta sama godzina w przedszkolu i klasach I-III.

Tylko że godzina języka obcego w gimnazjum z dziećmi, które są osłuchane już z językiem będzie mogła być wykorzystana o wiele bardziej efektywnie niż godzina w gimnazjum z dziećmi, które zaczynają naukę języka dopiero jako nastolatki.

Widzę to bardzo dokładnie na przykładzie swoich dzieci. Od wieku 3-4 lat miały do czynienia z angielskim – trochę zajęć w przedszkolu, trochę zabaw i ćwiczeń w domu. Od czasu do czasu dostawały jakieś kasety czy płyty z angielskim dla dzieci (piosenki, bajki czy też kasety/płyty przewidziane jako dodatek do podręczników). Nauka angielskiego była zawsze zabawą – nigdy nie było presji, że mają się nauczyć odtąd – dotąd. Dlatego rezultaty nie były widoczne od razu. Ale kiedy zaczęła się na poważnie nauka w szkole, sama obecność na lekcji wystarczyła, żeby pamiętały słówka czy „załapały” jakąś regułę gramatyczną bez najmniejszego wysiłku. Nie wspominając już o wymowie. Moim zdaniem, dziecko które zaczyna się uczyć angielskiego dopiero w gimnazjum, nigdy nie będzie mówić z prawidłowym akcentem, albo też będzie to od niego wymagało naprawdę dużo pracy. Małe dziecko chwyta akcent niemal natychmiast.

4. Rozwijając nadmiernie naukę angielskiego, narażamy się na jeszcze jeden problem – brak odpowiednich kadr. Lekcja języka obcego z niedouczonym nauczycielem przestaje być nawet zabawą, to ewidentna szkoda dla dziecka. Lepiej, by rozpoczęło ono kształcenie językowe kilka lat później, niż by przez te kilka lat miało lekcje z kimś, kto nie potrafi motywować, kto nie jest biegły metodycznie, kto ma złą wymowę.

No to jest akurat prawda. Pytanie tylko, jaką mamy gwarancję tego, że nauczyciel w gimnazjum będzie umiał motywować, będzie biegły metodycznie i będzie miał nienaganną wymowę… Jeśli chce się mieć w szkole profesjonalistów, trzeba im płacić tak, jak profesjonalistom. Bo nauczyciel, który jest prawdziwym fachowcem i kocha swoją pracę, czasami musi stanąć przed wyborem – dbać z zapałem o cudze dzieci i zarabiać x złotych, czy też pomyśleć o utrzymaniu i edukacji własnych dzieci i przejść do jakiejś firmy, gdzie zarobi 3 razy x. Albo 5 razy x. Ja, jakieś dziesięć lat temu, wybrałam rozwiązanie pośrednie – dla własnych dzieci zrezygnowałam z pracy w liceum, a dla cudzych stworzyłam serwis 😀 . To mówię oczywiście trochę z przymrużeniem oka, ale prawda jest taka, że z profesjonalistami w szkole zawsze będzie problem.

Nie wiem, jakie ostatecznie rozwiązania zostaną uchwalone przez Ministerstwo Edukacji. Zresztą rozwiązania będą się zmieniać w zależności od ekipy rządzącej. Moja rada jest więc taka – zadbaj o edukację językową swojego dzieciaczka jak najwcześniej. Koniecznie w formie zabawy i piosenek. W naszym serwisie są i słówka angielskie w formie słowniczka obrazkowego, i gramatyka angielska, stopniowo też dodajemy piosenki angielskie. Jak poszperasz w internecie, to znajdziesz również inne materiały, które można wykorzystać w nauce przedszkolaka czy pierwszoklasisty.

Pamiętaj – Twoje dziecko już nigdy potem nie będzie z taką łatwością, z taką radością i chęcią chłonęło nowej wiedzy i nowych umiejętności, jak właśnie teraz.

Po co ja się uczę tych głupot?

kwiecień 6, 2008 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Rodzice i dziecko - (0 komentarzy)

Przeczytałam dziś bardzo ciekawy artykuł, a właściwie wywiad, w Gazecie Wyborczej. Była to rozmowa z p. Bożeną Ptak – polonistką, poetką i publicystką. Nie znałam tej Pani wcześniej, ale po przeczytaniu artykułu wiem, że jest to jeden z niewielu nauczycieli, którym z pełnym zaufaniem mogłabym powierzyć swoje dziecko. A właściwie dwójkę dzieci 😉 .

Przytoczę tu kilka fragmentów, które mi się najbardziej spodobały.

„Szkoła to rodzice, dzieci i my – nauczyciele. Rodzice muszą zrozumieć, że mają prawo wymagać od szkoły dobrego nauczania. Bez znaczenia, czy posłali dzieci do szkoły prywatnej, czy publicznej. Płacą podatki, więc od nauczycieli szkoły publicznej też mogą wymagać.”

Hmm, niby sprawa oczywista, a jednak ile razy jest tak, że patrzymy na wiele nieprawidłowości w szkole z pobłażaniem, bo to szkoła państwowa. Bo nauczycielom mało płacą (na tym stwierdzeniu ja się dość często łapię). Bo klasy są przepełnione. Bo nauczyciele znerwicowani. Bo nie mamy czasu, żeby się wybrać do wychowawcy czy dyrektora i porozmawiać o tym, co nas irytuje. I przypominam, że cytowane wyżej zdanie wyszło z ust nauczycielki… Tym większy szacunek dla niej.

„Z dzieckiem należy rozmawiać, a nie tylko wymagać. Podejmować poważne tematy, nawet przy obieraniu ziemniaków. Gimnazjaliści są w takim wieku, że usiądą przed komputerem i rodzice przez całe tygodnie mogą się z nimi spotykać tylko np. przy drzwiach do łazienki. Nawiązanie kontaktu wymaga wysiłku. Warto go podjąć, żeby się zorientować, jaki jest poziom wiedzy ogólnej naszych dzieci, jakim językiem się posługują”.

No właśnie, jak to jest z kontaktami z naszymi dziećmi? Warto się czasami zatrzymać i zastanowić, ile razy w ciągu ostatniego tygodnia miałem/miałam okazję na dłuższą, szczerą rozmowę z dzieckiem. Nie w biegu „cześć- cześć” albo „jak było w szkole – dobrze” albo „wynieś śmieci – muszę teraz?”. Ale na dłuższą rozmowę o sprawach, które są dla dziecka ważne. To spostrzeżenie p. Ptak o spotykaniu się jedynie przy drzwiach do łazienki jest z jednej strony zabawne, a z drugiej – prawdziwe i raczej tragiczne.

Ja na szczęście nie mam tego problemu. I to wcale nie dlatego, że zawsze potrafię sobie świetnie zorganizować czas i temat na rozmowę z dziećmi. Czy potrafię – nie wiem tak do końca, bo… nie miałam okazji się sprawdzić. A dlaczego? Wszystkiemu jest winien… pokój bez drzwi 😀 . Kiedy znalazłam kilka lat temu dla nas mieszkanie, bardzo mi się ono podobało, ale miało jedną wadę, która później okazała się zbawienna.

Otóż pokój, w którym czytam, pracuję, odpoczywam, przeglądam internet i w którym spędzam najwięcej czasu – nie ma drzwi i na dodatek jest pokojem przechodnim do kuchni. Co więcej, w moim pokoju jest znacznie wygodniejsza sofa niż u syna, więc ten często skwapliwie z tego korzysta i gdy ja siedzę przy komputerze, on rozkłada się z książką w moim pokoju na mojej sofie 🙂 , zagadując mnie od czasu do czasu o różne sprawy. A córa – przechodząc przez mój pokój do kuchni – każdorazowo (w pełnym znaczeniu tego słowa) angażuje moją uwagę, mówiąc o swoich bardzo ważnych i mniej ważnych problemach. Chcąc nie chcąc, mam więc kontakt ze swoimi dziećmi praktycznie non-stop. I choć czasem przeklinam ten felerny pokój i narzekam na brak „świętego spokoju”, to w głębi duszy jestem za niego wdzięczna 🙂 .

„- Dzwoni do mnie przed północą bezradna matka bardzo zdolnej uczennicy: „Bożena, szlag mnie trafia, już dwie godziny Paulina wkuwa nazwy tych kości i prosi, abym ją przepytała. Nie wchodzi jej to do głowy”. To przykład bzdury, której muszą się uczyć nasze dzieci. Wszystkie przylądki w Afryce, wzory chemiczne itd. Jakby nie było internetu, encyklopedii… Dlaczego podczas testu obok ucznia nie może leżeć słownik czy atlas. Ja bym pozwoliła im nawet korzystać z internetu. Przecież umiejętność zdobycia informacji jest ważniejsza od bezmyślnego kucia”.

A wszystko przez to, że trzeba dziecko przygotować do testu, który sprawdza pamięciową znajomość faktów. Bo to najłatwiej sprawdzić i ocenić. Zna żądaną nazwę – jeden punkt. Nie zna – zero punktów. Proste i szybkie do sprawdzenia. Nie wiem, jak Twoje dziecko, ale mój niespełna 13-letni syn coraz częściej jęczy – „Mamo, po co ja się muszę tego uczyć? Przecież to mi się w ogóle w życiu nie przyda…”. Jedyne, co mogę wtedy z siebie wykrztusić, to „Rozumiem, co czujesz.” Czasami jeszcze dodam, żeby go pocieszyć – „Nigdy nie wiesz, co Ci się w życiu przyda”, ale mówię to raczej słabym głosem, bez większego przekonania…

Bo teraz naprawdę znaleźć potrzebne fakty można szybko. Trzeba tylko umieć wyszukiwać informacje, umieć szybko oddzielić „ziarno od plew” czyli w gąszczu przeróżnych informacji znaleźć te prawdziwe, wartościowe i adekwatne do naszych potrzeb. Trzeba umieć je przeanalizować, zinterpretować i wykorzystać do własnych celów. I tego wszystkiego powinny się dzieci uczyć w szkole. A nie tego, że nadmanganian potasu ma wzór chemiczny … No właśnie – jaki ma? Uczyłam się kiedyś w szkole, ale hmm… nie pamiętam 😉 .

Pani B. Ptak dała bardzo fajną radę, co mówić, gdy dziecko nas pyta, po co „uczą go tych głupot”. Powiedzieć po prostu i szczerze, że to będzie potrzebne, żeby zaliczyć test. Po nic więcej.

No i na koniec najważniejszy chyba fragment tego wywiadu:

„Wbrew powszechnej opinii, dzieci z nauką sobie jakoś radzą. Większy problem stanowią dla nich relacje z rodzicami. Dlatego jeśli chcecie pomóc dzieciom w szkole – zacznijcie od siebie. Zbliżcie się do nich i zaufajcie. Potem skierujcie uwagę na szkołę, a okaże się, że z odrabianiem lekcji problem jest mniejszy, niż myśleliście, i nie trzeba wydawać pieniędzy na korepetycje.”

Rozmowa z p. Ptak przypomniała mi przeczytany niedawno ebook p. Małgorzaty Wiśniewskiej-Koszeli Szkolny start dziecka. Ta sama głęboka mądrość życiowa i troska o dobro ucznia. Dobrze, że tacy nauczyciele jeszcze istnieją.

Cały wywiad znajdziesz tutaj:
Kto uczy Twoje dzieci?

Uniwersytet dla dzieci

marzec 25, 2008 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Inteligencja dziecka | Rozwijanie umysłu - (0 komentarzy)

Uniwersytet dla dzieci? Brzmi bardzo poważnie, a nawet trochę strasznie 😉 . Ale w rzeczywistości chodzi o bardzo fajną inicjatywę, jaką podjęły niektóre uczelnie w Polsce, czerpiąc wzory z zachodu. Uniwersytety takie działają już naszym kraju w Łodzi, Warszawie i Krakowie, a w tym roku swoje podwoje otworzył również Uniwersytet Uczniowski w Poznaniu.

Studentami takiego uniwersytetu mogą zostać uczniowie szkół podstawowych w wieku od 7 do 12 lat. Dorosłym niestety wstęp wzbroniony 😉 . Dzieci uczestniczą w serii wykładów na różne ciekawe tematy, poznają odpowiedzi na nurtujące ich pytania i zgłębiają odwieczne tajemnice wszechświata 😉 . Zaspokajają w ten sposób swą nienasyconą ciekawość, którą – bądźmy szczerzy – rodzice, czy nawet nauczyciele w podstawówkach nie zawsze są w stanie zaspokoić. Albo z braku wiedzy, albo z braku czasu. Zajęcia są prowadzone przez kadrę uczelni, a same dzieci otrzymują indeksy i – jeśli uczestniczą regularnie w zajęciach – także „prawdziwe” dyplomy.

Podobny program edukacyjny dla dzieci działa już w ponad 70 ośrodkach uniwersyteckich w Niemczech, a także w kilkunastu w Austrii, Szwajcarii, Słowacji, Wielkiej Brytanii i na Wyspach Kanaryjskich. Pierwszy uniwersytet dla dzieci powstał w 2002 r. w Tybindze, kiedy to jeden z profesorów dał pierwszy wykład dla dzieci zatytułowany „Dlaczego wulkany zieją ogniem?”. Prawdę mówiąc, sama bym chętnie takiego wykładu posłuchała 🙂 . Projekt się rozrósł na dużą skalę. W Austrii na przykład w zeszłym roku rozpoczął kursowanie „Kinderuni Express” – specjalny ekspresowy pociąg uniwersytecki, wiozący dzieci z różnych zakątków Austrii do stolicy na zajęcia. W pociągu oczywiście nie traci się czasu 😉 . Mali studenci, jadąc pociągiem, przeprowadzają eksperymenty i uczestniczą w warsztatach.

Uniwersytety dla dzieci w Polsce również nabierają rozmachu. Na wykładach poruszane są ciekawe tematy ze wszystkich niemal dziedzin nauki: od historii po biotechnologię, od medycyny po ekonomię, od prawa po filozofię. Można uczestniczyć w różnorodnych zajęciach umożliwiających wieloraką aktywność: w warsztatach, zajęciach laboratoryjnych, wycieczkach poznawczych.

„Dzieci są ciekawe, chętnie eksperymentują, nie stawiają sobie granic, chcą zrozumieć otaczający świat. Chcemy dzieciom, które z natury są ciekawe i wszechstronnie utalentowane, udostępniać najlepsze źródła wiedzy. Pragniemy podsycać ich naturalną ciekawość, pomóc w rozwoju potencjału twórczego i intelektualnego”

– to słowa Agaty Wilam, która była jednym z organizatorów Uniwersytetu dla dzieci w Krakowie.

Moim zdaniem to naprawdę świetna inicjatywa. Sama mam dwójkę dzieci i wiem, jak trudne pytania potrafią zadawać. Często – mimo najszczerszych chęci – nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Dzięki spotkaniom z autorytetami nauki, dzieci mają szansę podsycić swoją ciekawość i chęć poznawania świata, co przełoży się w przyszłości na dużą chłonność umysłu, otwarcie na wiedzę i nowości, rozwijanie własnych pasji i zainteresowań.

I na koniec kilka przydatnych linków:

Uniwersytet dzieci w Krakowie
Uniwersytet dzieci w Warszawie
Łódzki Uniwersytet Dziecięcy
Uniwersytet Uczniowski w Poznaniu
Children’s University w Manchester
Kinder-Uni w Tybindze
uniwersytet dla dzieci

Inteligencja emocjonalna dziecka

marzec 12, 2008 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Inteligencja emocjonalna - (2 komentarzy)

Gdybym zapytała parę osób, co to właściwie jest inteligencja emocjonalna, to pewnie uzyskałabym bardzo różne odpowiedzi. A sądząc z wyników ankiety na pierwszej stronie naszego serwisu, pojawiłyby się też i odpowiedzi typu „Nie mam zielonego pojęcia”. Bo tak naprawdę jest to termin stosunkowo nowy i nie każdy do końca wie, „z czym to się je”.

A jest to po prostu umiejętność radzenia sobie samemu ze sobą i z innymi ludźmi. To tak najkrócej i najprościej. Samemu ze sobą, czyli ze swoimi emocjami, myślami, działaniami, słowami. Z innymi, czyli to, jak potrafimy nawiązywać relacje z otaczającymi nas ludźmi, czy potrafimy te relacje utrzymywać i jak one wyglądają. Takie niby proste życiowe sprawy, a okazuje się, że mają olbrzymie znaczenie, bo decydują o tym, czy człowiek osiągnie swój życiowy sukces i czy będzie szczęśliwy.

Swoje sukcesy mierzymy różnymi miarami – każdy ma inną. Dla jednych będzie to sukces finansowy, dla innych szczęśliwa rodzina, dla jeszcze innych – możliwość niesienia pomocy. Właściwie tyle jest definicji szczęścia i sukcesu, ile jest ludzi na ziemi. Ale niezależnie od tego, co dla nas oznacza „być szczęśliwym”, bez inteligencji emocjonalnej tego nie osiągniemy.

Trudno nauczyć dziecko inteligencji emocjonalnej, jeśli sam rodzic jej nie posiada lub ma z tym duże kłopoty. To nie jest przedmiot, który dziecko opanuje, ucząc się na pamięć jakichś treści z podręcznika niczym tabliczki mnożenia czy słówek z języka obcego. Tego uczy się, obserwując innych (rodziców, nauczycieli, kolegów), patrząc na ich reakcje i zachowania. Dlatego warto popracować najpierw nad sobą – nie tylko po to, żeby dziecko miało dobry przykład, ale po to, by samemu móc kiedyś powiedzieć „jestem naprawdę szczęśliwy”.

Czego więc powinniśmy nauczyć nasze dziecko, by miało szansę wyrosnąć na szczęśliwego człowieka? Wymienię tu parę najważniejszych rzeczy:

  1. radzenie sobie samemu ze sobą (czyli tzw. kompetencje osobiste)
    • dziecko nabiera świadomości własnych emocji, starając się przejąć nad nimi kontrolę. Potrafi otwarcie mówić o tym, co czuje, dzięki czemu negatywne emocje nie kumulują się w nim i nie znajdują ujścia w najbardziej nieodpowiednim momencie. Potrafi zmienić niekorzystne stany emocjonalne.
    • dziecko uczy się reagowania na pochwały i na krytykę. Potrafi nabrać dystansu do opinii wypowiadanych przez kolegów czy dorosłych. Nie pozwala na to, by stwierdzenia wypowiadane przez innych miały jakikolwiek wpływ na jego poczucie własnej wartości.
    • dziecko uczy się motywacji i samodyscypliny. Uczy się stawiać sobie cele i znajdować w sobie wewnętrzną siłę, by te cele realizować. Uczy się wytrwałości w działaniach i koncentracji na celu. Rozumie, że są pewne rzeczy, za które jest odpowiedzialny i nie ucieka od obowiązków.
    • dziecko uczy się reagowania na sukcesy i porażki. Potrafi dostrzegać własne – nawet małe – osiągnięcia i cieszyć się nimi. Widzi też własne błędy czy niepowodzenia, ale nie traktuje ich w kategoriach przegranej, ale jako możliwość uczenia się i wyciągania wniosków na przyszłość.
    • dziecko uczy się asertywności. Zna swoje prawa, potrafi je spokojnie wyartykułować i ich bronić – nawet w rozmowie z dorosłym. Ma odwagę prezentować swoje poglądy, nawet jeśli nie są one popularne. Nie wstydzi się prosić o pomoc, przyznać do niewiedzy czy do błędu, bo wie, że ma prawo nie być doskonałym. Rozumie, że – jak każdy – ma jakieś mocne i słabsze strony.
    • dziecko śmiało podejmuje nowe wyzwania, nie boi się nowości, jest otwarte na nowe doświadczenia i zadania. Wierzy w siebie i swoje możliwości. Radzi sobie z uczuciami lęku i tremy.
  2. radzenie sobie z innymi (kompetencje społeczne)
    • dziecko wie, że nie jest pępkiem wszechświata, tylko częścią większej społeczności, która rządzi się pewnymi pisanymi i niepisanymi prawami. Potrafi się do tych praw dostosować. Dostrzega potrzeby innych i jest zdolne osiągać kompromisy.
    • dziecko potrafi nawiązać kontakt z nowo poznawanymi ludźmi, jest otwarte na nowe znajomości, potrafi prowadzić rozmowy. Umie aktywnie słuchać, wspiera inne osoby w ich dążeniach.
    • dziecko uczy się okazywania empatii. Uczy się odczytywać sygnały niewerbalne (wyraz twarzy, postawa ciała, gesty) wysyłane przez innych i wnioskować na ich podstawie, w jakim stanie emocjonalnym jest drugi człowiek i odpowiednio do tego się zachować.
    • dziecko uczy się respektować prawa drugiej osoby, w tym prawo np. do godnego traktowania czy poszanowania prywatności. Traktuje innych tak, jak samo chciałoby być traktowane. Jest tolerancyjne i okazuje szacunek dla ludzi o odmiennych poglądach.
    • jeśli w kontakcie z drugą osobą dziecko czymś zawiniło, potrafi przyznać się do tego i przeprosić. Potrafi też wybaczyć, gdy samo jest stroną poszkodowaną i usłyszy czyjeś przeprosiny.

Uff… Trochę się tego nazbierało. Ale nie martw się – na naukę tych wszystkich rzeczy ma nie miesiąc, ani nie rok czy pięć lat, ale całe życie 🙂 . Bo tak naprawdę wszyscy się ciągle tego uczymy. Ale im wcześniej zacznie sobie zdawać sprawę z tego, co jest potrzebne, by – jak to się mówi – do czegoś w życiu dojść, tym lepiej.

I tu mamy niespodziankę dla użytkowników naszego serwisu. Otóż otworzyliśmy nowy dział, zatytułowany „Jak być szczęśliwym człowiekiem, czyli rozwijamy inteligencję emocjonalną dziecka”. Będziemy w nim zamieszczać różne ćwiczenia dla dzieci – w formie opowiadań, pytań, psychozabaw i innych, które pomogą Wam te wszystkie umiejętności, o których pisałam wyżej, w dziecku rozwijać. Pamiętaj jednak o tym, o czym pisałam wcześniej – inteligencji emocjonalnej dziecko NIE nauczy się z podręcznika. Musisz dziecku poświęcić trochę czasu, by porozmawiać z nim o jego emocjach, przeżyciach, zapytać, jak sobie poradziło w takiej czy innej sytuacji, jak zareagowało, podyskutować o tym, jak inaczej – lepiej – można było się zachować czy zareagować. To jest Twoja inwestycja w szczęście Twojego dziecka.

chłopiec

Słówka angielskie dla dzieci – nauka przez zabawę

luty 26, 2008 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Angielski dla dzieci - (2 komentarzy)

Dostałam w swoim czasie sporo maili z podziękowaniami za wpisy, w których proponowałam różnorodne zabawy z dziećmi, służące utrwalaniu słówek angielskich. Okazuje się, że z przedstawionych przeze mnie propozycji korzystają nie tylko rodzice, ale także i nauczyciele prowadzący kursy dla dzieci. Bardzo mnie to cieszy.

Zajrzałam do kategorii Angielski dla dzieci na swoim blogu i okazało się, że ostatni wpis z takimi zabawami zamieściłam prawie rok temu! Toż to wielkie niedopatrzenie z mojej strony 😉 Dlatego postanowiłam nadrobić te zaległości choćby częściowo i podam dziś parę przykładów zabaw do tematu, który się ostatnio pojawił w naszym słowniczku. Chodzi mianowicie o „House” (House 2 i House 3).

Ponieważ temat dotyczy przedmiotów, które znajdują się praktycznie w każdym domu, nie będą Ci potrzebne żadne dodatkowe rekwizyty. Oto, jak możesz powtórzyć i utrwalić słówka z tych lekcji:

  1. Przygotujcie razem z dzieckiem kilkanaście kulek z papieru (wystarczy zmiąć w ręku kartki ze starych gazet). Kulki te będą stanowiły w zabawie arsenał armatni 😉 . Stań z dzieckiem w dowolnym pomieszczeniu przy drzwiach (najlepszy będzie pokój, w którym występuje najwięcej przedmiotów występujących w słowniczku). Powiedz jakieś słowo po angielsku (np. chair) i zadaniem dziecka jest rzucić papierową kulką tak, by trafić w wymieniony przez ciebie przedmiot (w tym przypadku – krzesło). Potem zmiana – dziecko wymawia jakiś przedmiot po angielsku, a ty rzucasz. Za niecelny rzut możecie wymyślić dowolną karę (np. kto nie trafi, ten przygotuje dodatkowe kulki, albo policzy po angielsku od 10 do 1 – czyli wspak).
  2. Gra w skojarzenia. Wybierasz w myślach jakiś przedmiot, którego angielską nazwę dziecko zna i wypowiadasz po polsku pojedyncze słowa, które kojarzą się z tym przedmiotem. Tylko pojedyncze słowa. Po każdym słowie dajesz dziecku szansę na odgadnięcie. Np. wybrałeś słowo „armchair” (fotel) i mówisz: miękkie. Dziecko na to „sofa”. Kręcisz głową i mówisz: bujać się. Dziecko prawdopodobnie krzyknie: „armchair!”. Wtedy – zmiana ról. Inna odmiana zabawy w skojarzenia – dobieracie skojarzenia w pary. Mówisz np. „prześcieradło”, dziecko na to – „bed”. Teraz ono mówi „kwiaty”, Ty na to „vase”. Teraz Ty – „ekran”, dziecko – „TV set”. I tak dalej.
  3. Gra w kategorie. Łączymy przedmioty w przeróżne kategorie. Mówisz np. do dziecka: wymień wszystkie przedmioty w tym pokoju, które są DREWNIANE. Dziecko wymienia: chair, table, wardrobe, shelf i może coś jeszcze. Teraz prosisz: wymień wszystkie rzeczy, które są ZIELONE (lub inny kolor występujący często w tym pomieszczeniu). Dziecko odpowiada: curtain, carpet, blanket itp. Inne przykłady kategorii: przedmioty, które mają cztery nogi, przedmioty wykonane z tkaniny, przedmioty miękkie, przedmioty twarde, przedmioty otwierane, przedmioty wiszące, przedmioty, które nie dotykają podłogi itp.
  4. Dziecko wychodzi z pomieszczenia, a Ty chowasz w różnych miejscach cukierki, koraliki, kredki lub inne małe przedmioty. Gdy dziecko wraca, prosisz je, by znalazło wszystkie 10 kredek, które schowałeś i pomagasz mu w poszukiwaniach, mówiąc po angielsku, gdzie są ukryte. Np. podpowiadasz: „pillow” – dziecko przypomina sobie, że „pillow” to poduszka. Podchodzi do wszystkich poduszek w pomieszczeniu i podnosi je, by sprawdzić, gdzie ukryta jest kredka. Gdy kredka się znajdzie, mówisz „clock”, a dziecko podchodzi do zegara/zegarków i szuka pod nimi lub za nimi kredki. Gdy już znajdzie wszystkie przedmioty – zmiana ról. Teraz dziecko chowa, a Ty szukasz, korzystając z jego angielskich podpowiedzi.
  5. Usiądź proszę! – to kolejna zabawa ruchowa. Wymieniasz po angielsku różne przedmioty, a dziecko kolejno na nich siada. Jeśli wymienisz przedmiot, na którym zdecydowanie nie powinno się siadać, dziecko wykrzykuje jakieś ustalone wcześniej hasło (np. WHAT??!! lub jakieś polskie, np. OJ! OJ!). Przykład: mówisz „bed” – dziecko siada na łóżku, mówisz „pillow” – dziecko siada na poduszce, mówisz „lamp” – dziecko krzyczy: „OJ!OJ!” itd.
  6. Mój wymarzony pokój – rysujemy projekt. Dziecko bierze dużą kartkę czystego papieru i coś do rysowania. Przez chwilę myśli nad tym, jak wyglądałby jego wymarzony pokój. Potem Ty wymieniasz różne przedmioty po angielsku, a dziecko rysuje, w którym miejscu by się te przedmioty znalazły. Jeśli powiesz „vase”, a maluch nie chce mieć wazonu w swoim pokoju, mówi: „no vase”. I tak wymieniasz różne przedmioty, a na kartce rodzi się wspaniały projekt pokoju Twojego dziecka 🙂 .

Życzę Wam dobrej zabawy i – przy okazji – skutecznych powtórek angielskich słówek 🙂 .


house