Natknęłam się ostatnio w sieci, a dokładniej w Radiu TOK FM, na nagranie rozmowy z Wojciechem Eichelbergerem  – „O dobrych i złych stronach narzekania„. Za panem Eichelbergerem akurat za bardzo nie przepadam, czemu dałam wyraz w innym swoim wpisie, ale ponieważ jestem totalnym wrogiem bezproduktywnego narzekania, zainteresowało mnie to, jakież to dobre strony narzekania istnieją. Bo skoro pojawiają się takowe w tytule wywiadu, to chyba nie bez powodu.

Rozmowa w sumie okazała się dość ciekawa – panowie zwrócili uwagę  na to, skąd się bierze w naszym narodzie takie zbiorowe „narzekactwo”, uznając je – poniekąd słusznie – za polską cechę narodową, która jest rezultatem takich a nie innych wydarzeń historycznych. Ja – cierpiąc na swoiste skrzywienie zawodowe 😉 – zaczęłam od razu rozpatrywać ten temat w aspekcie rodziny i wychowywania dziecka.

Narzekanie kojarzy się raczej ze światem dorosłych (bo dziecko przecież nie narzeka, tylko marudzi :)). I z tą cechą narodową to chyba faktycznie coś jest. Rano narzekamy, że już musimy wstawać, potem narzekamy na tłok w autobusie lub korki na drodze, w pracy narzekamy, że mamy za dużo pracy, przychodzimy do domu narzekamy na pracę lub szefa, włączamy odruchowo telewizor i narzekamy, że w telewizji nie ma nic ciekawego, oglądamy wieczorem prognozę pogody i narzekamy, że znowu tak zimno lub tak gorąco i kładziemy się spać, narzekając, jacy to jesteśmy zmęczeni.  I w sumie nie dziwię się, że jesteśmy zmęczeni, bo od samego narzekania można się porządnie zmęczyć 😉 .

A dzieci? No cóż. Dzieci obserwują nas, dorosłych. Obserwują, jak sobie radzimy w różnych sytuacjach – z sukcesami i porażkami, z problemami i zwykłymi codziennymi sprawami. I przesiąkają tym, co widzą i słyszą, ucząc się wzorców zachowania, które staną się ich własnymi wzorcami w dorosłym życiu. A wzorce te niestety nie są najlepsze.

Potrafimy narzekać na to, co nam doskwiera, a nie potrafimy cieszyć się tym, co nas spotyka dobrego. Eichelberger podał pewien przykład wypowiedzi, którą się często słyszy i być może Ty sam wypowiadasz te słowa w  różnych sytuacjach: „Nie ciesz się tak bardzo, bo będziesz płakać” albo „Lepiej się nie cieszyć, bo to się może źle skończyć”. Czy takie myślenie jest Ci znajome? Myślę, że wielu z nas tak. Ja chyba sama słyszałam podobne „ostrzeżenia”, gdy byłam dzieckiem. Ma to niby służyć „ściągnięciu kogoś na ziemię”, by uchronić go przed upadkiem z chmur, a w rzeczywistości pozbawia się w ten sposób człowieka umiejętności cieszenia się z dobrych rzeczy. To ciekawe, że nie potrafimy się cieszyć małymi sprawami, ale inne – równie małe sprawy, ale o wydźwięku negatywnym – potrafią spowodować olbrzymią lawinę narzekań.

Narzekanie to nawyk, który nie wnosi niczego dobrego. To bezproduktywne mielenie negatywnych emocji. Z tego co wiem, niektóre zwierzęta (np. krowy) przeżuwają swój pokarm dwukrotnie, by go dobrze strawić. Żują, przełykają, potem pokarm wraca do jamy gębowej, zwierzę znowu przeżuwa i znowu połyka. Ale przeżuwa tę papkę tylko dwukrotnie, a człowiek potrafi tę samą sprawę przeżuwać miesiącami 😉

Czego ja się staram nauczyć swoje dzieci o narzekaniu?

Po pierwsze – narzekanie nie przynosi ŻADNYCH korzyści. Nie poprawia samopoczucia, nie rozwiązuje problemu. Wręcz przeciwnie. POZBAWIA nas pozytywnej energii, dzięki której człowiek potrafi z ochotą i werwą zabrać się do działania.

Po drugie – jeśli spotyka nas sytuacja, która nas wprawia w stan niezadowolenia, zastanówmy się, czy mamy na tę sytuację jakikolwiek wpływ?

Jeśli nie, to biadolenie nic nie da, jest tylko stratą czasu. Nie mamy na przykład wpływu na to, co się wydarzyło w przeszłości. Nie mamy też wpływu na wiele wydarzeń dziejących się obecnie (np. na to, co się dzieje w USA czy na Bliskim Wschodzie). Nie mamy wpływu na to, czy alkoholik poradzi sobie ze swoim uzależnieniem. Nie mamy wpływu na dzisiejszą pogodę. Jest naprawdę wiele rzeczy, na które  nie mamy wpływu. Wtedy trzeba ZAAKCEPTOWAĆ istniejący stan rzeczy, uznać własną bezsilność w danej sprawie i zająć się sprawami, na które mamy wpływ.

No właśnie, jeśli przydarza się coś, co nam nie odpowiada, a mamy na to wpływ? To nie ma co narzekać, tylko trzeba zacząć DZIAŁAĆ. I tym się różni narzekactwo od krytycznego podejścia do sprawy. Narzekający biadolą i siedzą z założonymi rękami, nie robiąc nic. Osoby krytyczne, które wiedzą, co im się nie podoba, zaczynają działać, by zmienić sytuację.

Tego właśnie staram się uczyć swoje dzieci. Teraz, kiedy syn przechodzi klasyczny okres buntu, charakterystyczny dla wieku dojrzewania, jest to u nas dość częsty temat rozmów. Jak już ma się buntować – niech to będzie bunt twórczy, prowadzący do działania i rozwiązywania problemów, a nie tylko bierna negacja wszystkiego wokół :).

Ja nie znajduję żadnych dobrych stron w narzekaniu i zdradzę Ci, że rozmówcy z radia TOK FM – mimo że bardzo się starali – też nie znaleźli 😉 Dlatego skończmy z narzekaniem i zacznijmy działać – w tych dziedzinach, na które mamy wpływ.

Nauka dzieci

Komentarze (5)