PAS kojarzy się nam z przykrym narzędziem wymierzania kary, kiedyś szeroko stosowanym, dziś uznawanym bezsprzecznie za przejaw agresji fizycznej rodzica wobec dziecka. Ale nie o takim pasie będę pisać. Chodzi o angielski skrót od „parental alienation syndrom” – syndrom odrzucenia rodzica, zwany również syndromem Gardnera (od nazwiska amerykańskiego psychiatry, który zajmował się tym problemem).
Temat pojawił się w jednym z artykułów w kwietniowym numerze magazynu „Charaktery”. Przyznam, że artykuł mnie naprawdę głęboko poruszył. Po jego lekturze miałam mieszane uczucia. Z jednej strony odezwała się we mnie tzw. kobieca solidarność. Pomyślałam sobie – pewnie przesadzają, za bardzo wierzą temu, co mówią przedstawiciele męskiej części społeczności. Sprawdziłam, kto jest autorem publikacji. I tu niespodzianka – artykuł był napisany przez kobietę…
Z drugiej strony, wiedziałam, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety są zdolni do takich wyczynów. Rodzi się pytanie, czy fakt, że jesteśmy tylko ludźmi, może usprawiedliwiać podobne zachowania?
Jeśli nie wiesz, co to PAS, już spieszę z wyjaśnieniem. Mamy z tym do czynienia wtedy, gdy po rozwodzie, jeden z rodziców, chcąc zatrzymać dziecko przy sobie, stosuje przeróżne chwyty, by dziecko bało się drugiego opiekuna, bądź go po prostu znienawidziło. Wszystko po to, by mieć dziecko całkowicie, w 100%, tylko i wyłącznie dla siebie. Niczym ulubioną maskotkę, którą się posiada na własność… Według statystyk, praktyk tych dopuszczają się w większości matki, ale myślę, że jest to wynik tego, że to głównie one w przypadku rozwodu otrzymują prawo do opieki nad dzieckiem.
Pomijam już fakt, że owe mamy ograniczają jak się da kontakty dziecka z ojcem. Albo w ogóle wyjeżdżają bez słowa na drugi koniec Polski, nie podając adresu i uniemożliwiając ojcu jakiekolwiek „widzenia” z dzieckiem.
Bardziej poruszyły mnie metody manipulowania dzieckiem, czyli tzw. „pranie mózgu”. Niby o nich słyszałam już wcześniej, ale konkretne historie ludzkie, przedstawione w artykule, jeszcze bardziej uświadomiły mi okrucieństwo takich metod.
Na czym polega gra rodzica, który chce odsunąć dziecko od partnera? Oto niektóre metody:
– mama robi przy dziecku awantury ojcu (trzymam się już tego schematu winnej matki), że kupił mu czekoladę lub inny drobny prezent („Mój syn niczego od ciebie nie potrzebuje”)
– mama, rozmawiając z dzieckiem o ojcu, używa stale tych samych kluczowych słów (tata bił mamę, tata jest zły, tata nas krzywdził) nawet jeśli nie ma w tym ani krzty prawdy. Dziecko poddawane jest stale tej samej indoktrynacji, narasta w nim uczucie lęku wobec ojca (czasem Bogu ducha winnego). Dziecko boi się podejść do ojca w trakcie spotkania, mimo że nigdy nie doświadczyło od niego żadnej krzywdy ani też nigdy nie było świadkiem jakiejkolwiek agresji ojca wobec mamy
– mama stosuje szantaż emocjonalny i/lub materialny. Widząc jakieś pozytywne przejawy kontaktów dziecka z ojcem, okazuje maluchowi swój smutek i rozczarowanie, pozbawia go czułości, uśmiechu bądź np. nie kupuje mu czegoś, co mu obiecała. W wyniku tego maluch nie chce rozmawiać z tatą, by nie stracić miłości mamy. Innymi słowy, dziecko jest karane za okazywanie pozytywnych emocji wobec drugiego opiekuna.
Autorka artykułu podaje wiele przyczyn takich zachowań rodziców. Ale dla mnie ważniejsze jest to, co się dzieje z samym dzieckiem.
„Odrywanie siłą dziecka od jednego z rodziców powoduje spustoszenia w jego psychice. Prowadzi do sytuacji, w której dziecko nie dowierza swoim własnym uczuciom i spostrzeżeniom. Towarzyszy temu negatywna samoocena i brak poczucia własnej wartości. Dziecko przeżywa głębokie rozdarcie wewnętrzne, ponieważ nie wie, wobec którego z rodziców powinno być lojalne. W obawie przed utratą rodzica sprawującego opiekę, zaczyna się identyfikować z nim i z jego poglądami.”
Swoją drogą przeraża mnie to, że można tak bezkarnie manipulować małym człowiekiem, traktować go jak drewnianą marionetkę, która nic nie czuje i nic nie rozumie. Wszystko po to, by zrealizować jakieś swoje egoistyczne cele – odegrać się na partnerze, zatuszować własne przewinienia, zrealizować potrzebę władzy, wyleczyć ból po utracie związku. A gdzie jest w tym wszystkim miejsce na troskę o rozwijającą się osobowość małej istoty ludzkiej? Troskę o zapokojenie jej najważniejszych potrzeb: miłości i bezpieczeństwa? Troskę o jej prawidłowy rozwój emocjonalny?
Chciałoby się krzyknąć – dorośli, co wy do cholery wyprawiacie? Ale przecież żaden z tych rodziców zapatrzonych w swoje własne ego nie usłyszałby tego krzyku…
Przy okazji tego tematu przypomina mi się, że widziałam w „Złotych Myślach” ebooka dla ojców, którzy walczą o swoje rodzicielskie prawa („W stronę ojca”). Sama go nie czytałam, bo nie jest on skierowany do mnie, ale jeśli Ty jesteś ojcem, którego bez żadnego uzasadnienia odsunięto od dziecka, to na pewno znajdziesz tam pomoc i wskazówki dla siebie.
Zobacz też artykuł „Syndrom Gardnera, a sprawa ojca”
Komentarze (38)